Liberalny minister

Pytał ministra minister:
— „Powiedzcie mi drogi kolego,
wciąż mniej dowcipów, zaiste,
słyszy się w Polsce, dlaczego?

Dawniej się przecież słyszało,
że tu przypomnę koledze,
tyle prześmiesznych kawałów,
tyle dowcipnych powiedzeń.

W „Qui pro Quo“, tej starej budzie,
człowiek się naśmiał, nasłuchał,
a teraz musi się nudzić,
istna, kolego, posucha.

Niedobrze, wierzcie, niedobrze,
nie mogę znaleźć przyczyny,
już teraz smutne jak pogrzeb
są nawet „Szpilki“ jedyne.

Gdy smutek człowieka przejmie,
albo tak zwane troski,
żałuję, że rzadko w sejmie
przemawia Leon Kozłowski.

Dziś sesją bez Kozłowskiego,
nudzili nasi posłowie,
więc może pan mi, kolego,
nareszcie kawał opowie“.

Kolega bąknął, że nie wie,
ręką pogłaskał tył głowy,
albowiem krzepił i krzewił,
mając kłopoty państwowe.

—„ Mnie, mówi, ciężko z humorem,
gdyż naród dźwigam kugórze,
ale pomówcie z cenzorem
w warszawskiem prasowem biurze“.

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _

Poszedł minister, noc całą
przesiedział aż do poranku,
słuchając świetnych kawałów
i śmiejąc się bezustanku.

Lecz choć usłyszał niemało
dowcipów w cenzorskiem biurze,
ani jednego kawału
nie chciał kolegom powtórzyć.

Czytaj dalej: Moje polesie - Tadeusz Hollender

Źródło: Sygnały, r. 1938, nr 50.