Apologia pani Hańskiej

W zeszycie "Revue des Deux Mondes" z dn. 15 grudnia 1924 r. zamieścił artykuł pod takim tytułem p. Marceli Bouteron, wydawca kwartalnika "Cahiers Balzaciens" oraz pomnikowej edycji pism Balzaca. Treścią tego artykułu jest rewizja stosunku krytyki literackiej we Francji odnośnie do ukochanej, a później żony pisarza, primo voto p. Hańskiej, z domu hr. Rzewuskiej.

Biada, po trzykroć biada kobiecie, która wejdzie niebacznie w sferę życia wielkiego człowieka, a już najbardziej — wielkiego pisarza! Nie zazna spokoju za życia, nie zazna go i po śmierci. Pokolenia całe historyków literatury będą oskubywały margerytkę, odmieniając w nieskończoność: "Kocha — Nie kocha"... Szczęśliwi ludzie! My, zwykli śmiertelnicy, nie wiemy czasem, co mamy myśleć o uczuciach kobiety, z którą spędziliśmy przed godziną najsłodsze chwile, a oni to wiedzą z nieomylną pewnością po stu latach i piszą o tem całe dzieła. I to na podstawie ścisłych, najściślejszych dokumentów! Znajdą jakiś pożółkły liścik ciężki od słów miłości, — szepcą w rozmarzeniu: "Kocha! kocha!"... Znajdą dowód, że w piętnastym roku pożycia biedna kobieta zdradziła troszkę swego wielkiego człowieka, wołają z oburzeniem: "Nie kochała nigdy!"... Bo, jak wiadomo, lata dla historji inaczej płyną niż dla zwyczajnych śmiertelników; piętnaście lat dla historji to chwilka, dla serca kobiety to bardzo dużo...

Jedno im trzeba przyznać, to sumienność; nie pominą żadnego aktu, żadnego zeznania, które może dopomóc do rozświetlenia tego niekończącego się nigdy procesu. Wspomagają się metodą psychologiczną, czerpaną w grubych podręcznikach, a wreszcie i we własnych doświadczeniach miłosnych. Wreszcie — tam gdzie to jest możliwe — starają się zebrać zeznania klasycznych świadków.

Balzac, jak wiadomo, umarł w r. 1850. Kiedy Wiktor Hugo zaszedł odwiedzić umierającego, nie zastał przy łożu jego żony. Wiktor Hugo zanotował ten szczegół w swoich wspomnieniach ("Choses vues") a patetyczny styl jego padł całem brzemieniem na biedną kobietę: odtąd została dla historji literatury tą, której nie było przy łożu Balzaka! Może poprostu biedactwo, zmęczone ponad miarę czuwaniem, poszło się położyć na chwilę?... Wszystko jedno; pani Ewa miała przeciw sobie i to, że była cudzoziemką: to wystarczyło, aby tę, którą Balzac przez siedemnaście lat mieni swoim dobrym aniołem, napiętnować mianem jego złego ducha.

Nie koniec na tem! W r. 1907, a więc w 57 lat po śmierci pisarza, Oktawjusz Mirbeau ogłosił słynne swoje rewelacje tyczące ostatnich chwil Balzaka, oparte na osobistych zeznaniach malarza Jana Gigoux, wówczas jakoby kochanka pani Ewy, który miał spędzić tę właśnie krytyczną noc w jej pokoju, w jej łóżku nawet... Córka pani Ewy z pierwszego małżeństwa, hr. Mniszchowa, ogłosiła protest, Mirbeau sklonił się przed jej bólem, wycofał nakład książki (pod tytułem "628--E8") i wyciął te stronice, ale napróżno, już obiegły one wszystkie dzienniki i przylgnęły do imienia biednej kobiety, czyniąc ją tem bardziej antypatyczną czcicielom genjalnego pisarza. Aż naraz świeżo, rycerz pani Hańskiej, p. Bouteron stwierdza, opierając się znowuż na zeznaniach p. Lepret, który przez czterdzieści lat był sekretarzem malarza Gigoux, że ten Gigoux nie znał wogóle pani Ewy za życia Balzaka i że poznał ją dopiero jako wdowę. P. Lepret może to stwierdzić autentyczną korespondencją. Co więcej, tenże sam sekretarz kategorycznie oświadczył, że Gigoux nie znał p. Mirbeau i nigdy z nim nie rozmawiał, że więc tem samem owe rewelacje są wyssane z palca... Dziwna to nauka, ta historja literatury!

P. Bouteron nie poprzestaje na obaleniu owej krzywdzącej, a jak widzimy — na tak kruchych podstawach opartej legendy; podejmuje rewizję wszystkich uprzedzeń snujących się dokoła osoby pani Hańskiej, cytuje nieznane dotąd kartki z jej dzienniczka, pisanego tylko dla niej samej, a więc dającego niejakie gwarancje szczerości, przechodzi jeszcze raz dzieje tego arcyromantycznego romansu, rozgrywającego się na przestrzeni lat siedemnastu i na odległość kilkuset mil, aby w końcu dojść do tej konkluzji:

"Urzeczywistniała dla Balzaka, od pierwszego spotkania, ideał miłości, jaki sobie stworzył w wyobraźni i o którego możliwości zwątpił. Była dlań świetnym odwetem za wzgardę margrabiny des Castries; oddała mu od pierwszego dnia serce i przyrzekła rękę. Pokochała go do tego stopnia, iż w r. 1833, w pierwszym ogniu swej miłości, chciała wszystko rzucić, aby iść za nim. Następnie, mimo oddalenia, mimo lat, mimo jego niewierności, mimo uprzedzeń rodziny, wytrwała w swej miłości. Kiedy był stary, chory, zrujnowany, gościła go w swoim pałacu na Ukrainie przez wiele miesięcy; stworzyła mu ognisko; aby móc go zaślubić, zrzekła się większej części swego majątku; zgodziła się wieść z nim skromne życie, w mieście, którego nie lubiła, w otoczeniu, które nie było jej światem. Zapłaciła za Balzaka, za życia jego i po śmierci, kilkaset tysięcy franków długów, pielęgnowała go z niestrudzonym oddaniem. Wreszcie kiedy umarł, wówczas, mimo swoich sercowych słabostek, poświęciła swoje siły i inteligencję na wydanie i propagowanie dzieł Balzaka, na utrwalenie jego sławy".

"Jeżeli to nie wystarcza, — pyta p. Bouteron, — jeżeli to się nie nazywa kochać, czegóż wam trzeba jeszcze?"

Czy p. Bouteron przekona kogo? We Francji wątpię, jak można wnosić z komentarzy, z jakiemi spotkało się w prasie jego wystąpienie. Raz zadawnioną legendę niełatwo jest rozproszyć. Omawiając tę "apologję", krytyk w "Temps" odpowiada:

"P. Bouteron jest zdania, że p. Hańska szczerze kochała Balzaka i że mu dała szczęście. A jednak w "Listach do cudzoziemki" jest wiele skarg, które zdają się usprawiedliwione i dość obciążające dla Ewy Hańskiej. Czy nie jest dziwne, że posiadamy tylko listy Balzaka? Któż tedy zniszczył listy pani Hańskiej? Oczywiście ona sama. Zatem nie miała powodu być z nich bardzo dumna. (O, Metodo!!) Tę niesłychaną zwłokę pomiędzy owdowieniem a nowem zamęściem p. Bouteron tłumaczy trudnościami spadkowemi i innemi podobnemi trudnościami. Liche to racje dla kobiety naprawdę kochającej! Przyznaje także, że jej arystokratyczna rodzina sprzeciwiała się temu mezaljansowi, i że wciąż zagmatwane położenie finansowe Balzaka nie było zachęcające. Czyż miłość liczy się z takiemi przeszkodami?"

Cóż za szczytne pojęcie miłości u tego literata, który zapewne sam, doszedłszy do wieku rozsądku, zerwał, w duchu uświęconych tradycji, z milusią kochanką, aby zaślubić brzydką ale bogatą pannę albo wdowę! Ale na papierze żadnych kompromisów! Takiemi argumentami można dowieść, że Tristan i Izolda nigdy się nie kochali, gdyż historja ich pełna jest kompromisów i liczenia się z naciskiem względów społecznych.

Biedna pani Hańska! Bo, pomyślmy, czy jest wogóle kobieta, któraby wytrzymała taki krzyżowy ogień śledztwa, prowadzonego przez zawodowych znawców serca ludzkiego, śledztwa ciągnącego się przez całe wieki, wciąż wszczynanego na nowo na podstawie coraz to nowych świadectw i dokumentów? Możeby się taka i znalazła, ale obawiam się, że na jej widok ów genjalny pisarz drapnąłby gdzie pieprz rośnie...

W dodatku, jak wspomniałem, odnośnie do pani Hańskiej śledztwo to zawsze było we Francji prowadzone dość stronniczo. Ta ubóstwiana "cudzoziemka" Balzaka traktowana jest wyraźnie jako "natrętna cudzoziemka". Zdawałoby się, że czcicieli pisarza drażni to wyłączne i ogromne miejsce, jakie zajmowała w jego życiu; że ich drażnią te foljały korespondencji, w których Balzac słał hen do Polski wszystkie myśli, tak surowo się w nich obchodząc ze swymi rodakami. To też uprzedzenie do pani Hańskiej zapewne przetrwa; ale my Polacy nie mamy żadnego powodu go podzielać; i dlatego "apologja" p. Bouteron, najkompetentniejszego dziś znawcy Balzaka, może w nas budzić tylko sympatję.

Jakoż, szczególnym zbiegiem okoliczności, równocześnie z pojawieniem się artykułu p. Bouterons, przyszedł z polskiej strony sukurs temu obrońcy pani Hańskiej-Balzakowej. W jednym z pism francuskich ogłosiła księżna Katarzyna Radziwiłłowa, rodzona bratanica p. Hańskiej, część jej listów, pisanych do hr. Adama Rzewuskiego. Pobudką ogłoszenia tych listów, dotąd przechowywanych przez rodzinę, jest właśnie — jak pisze ks. Radziwiłłowa — obowiązek przeciwstawienia się "potwarzom, które rzuciły się na jej pamięć". Ale listy te zawierają tyle interesującego materjału, że omówimy je bliżej w nr. 4 "Wiadomości".

Czytaj dalej: *** (A kiedy przyjdzie...) - Tadeusz Boy-Żeleński

Źródło: Wiadomości Literackie, r. 1925, nr 2 (54).