Pragnąć. — Altana w zielonkawych plamach
Poranka, cieniem punktowana drobnym,
Ławka, żywicą wonną rozgrzana — ta sama,
Zbryzganych, rozchylonych kwiatów zapach chłodny.
Słuchać. — Skrzypienie piasku pod kroki ostrożne...
Powieki, ciężkie od farby żaluzje,
Południe woskiem skleja. Z westchnieniem-by można
Wystrzelić w samo serce śrutem z fuzji.
Wśród brzóz bladych staw wabi, jak lustro wieczoru,
Na mostku bielejącym żółtawe skry cygar.
Fujarek melodyjnych pod księżycem stara
Muzyka z jękiem ginie u czarnego boru.
Jeszcze czółnem podpłynąć aż do wodopoju,
Niechętnie w toni mętnej łowić mgliste rysy.
Krowy lśniący nurzają pysk, rozparte stoją.
Pnącze śliskie, jak dłonie, które spleść się boją,
Dygocą trwożnym kołysem.