Hej, las rymanowski za mgłą,
a mnie dzisiaj jechać do Krakowa,
czemuż mi to oczy zaszły łzą,
czemuż słońce za chmury się chowa?
Hej, gospodarz myje powóz na drogę,
spakowane koszyska już stoją,
jeno rozpierzchłych myśli sprząc nie mogę
ni w podróżny tobołek związać żałość moją.
Jeden mi się podobał ten las, jako ściana
stał przede mną posępny, dumny, tajemniczy,
była weń uroczystość set-letnia chowana,
milczał, a mnie zdawało się, że pieśnią krzyczy.
Że tam stały w stal zbroic rycerze zakute,
ślepcy, króle i giermki, i lirni, i dziady,
że kniaź Kiejstut, gdy swoją pojmał Birutę,
tak mnogie może wodził w orszaku gromady. —
Czemuż stoją i patrzą, i za mną się wleką,
chór tajemny, ponury, przeszłości przeklętej,
czego chcą — ?! — Boże — czegoż łzy po twarzy cieką —
ja nie rozumiem ich — nie jestem święty.
Bądźcie zdrowe, przeszłości uroczyste cienie,
wszak żywym jest świat żywy, a Sztuką świat myśli
I kniaź, i zbrojne roty— — to było marzenie
Tak wszelką wielkość duszy cenzor mały skryśli.