Na niecierpliwym piętrze żyło jasne okno
zasłonięte codziennie parą ciemnych oczu.
Na podwórzu wieczorem gramofon się panoszył,
z „Cafe Triumph” wyciekały berlińskie fokstroty.
W ciemne oczy za oknem wpadał komunikat
codziennie, bezszelestnie, z sercem w powielaczu.
I nikt nie potrzebował pewności tłumaczyć
ni sensu dni jutrzejszych, pochmurnych barykad.
Teraz przestrzeń czerwona w cegłę się zakrzywia,
panosząc swawolne girlandy z zieleni,
otwierając na wylot okienne ogniwa.
Nad podwórzem bezładnym do wewnątrz wgnieciony
wiatr roztrąca odblaski skąpe w drzazgach szyby
jak oślepły lokator zamkniętej przestrzeni.