Wieczór ścisnął dłoń, pożegnał
zamyśloną godzinę spotkania,
droga wokół się rozbiegła
nieznana.
Szczytem drzewa rozmazanym
pogwizduję w proste niebo,
chwili ciemnej, zrozumiałej żal mi
tępo.
I cóż – zwykły wieczór goni
cień mój – gwiazdę pierwszych lamp.
Sen spokojny, wiersz w agonii –
wracam sam.