Konno? Nie. Wiosną? Nie.
Odjeżdżamy, moja miła, prędzej,
Srebrną łodzią o pękniętym dnie.
A nad nami wierzba się rozpłacze.
Rankiem? Nie. Zmierzchem? Nie.
Odjedziemy, odpłyniemy w południe,
Tam, gdzie rzeka w zakolach się gnie
I gdzie głucho pod wierzbami dudni.
Szybko? Tak. Nagle? Tak.
Tak odjechać, tak odlecieć najtrudniej.
Żagiel płynie na rzekę jak ptak
I uniesie łódź w ciche południe.
Latem? Tak. Zimą? Tak.
To ostatnie będą zima i lato.
Szukasz łodzi? A to już tylko srebrny
Ptak błądzi w ciszy koralowych zatok.
Razem? Nie. Razem? Nie.
Ty odpłyniesz, ty odlecisz za chwilę
W srebrnej łodzi o pękniętym dnie,
A ja wciąż trudniej, a ja wciąż zawilej
Będę błądził samotny we mgle.
Tylko trzeba wierzyć niezachwianie,
Tylko trzeba codziennie powtarzać,
Że spotkamy się za tamtym zakrętem,
Kochanie.
1944