Byłaś dla mnie snem serca; pod twymi skrzydłami
Zasnąwszy pośród ludzi – śniłem z aniołami.
Ale biada mi, biada, że zbudzon za wcześnie
Chciałem kielich rozkoszy niedopity we śnie,
Spełnić do dna na jawie; że prośbami memi
Wymodliłem cię z nieba – przybliżył do ziemi.
Zaledwie się jej dotkła anielska twa szata,
Wcieliłaś się w zmysłową postać tego świata,
I byłaś na tym świecie, jak jest każda inna,
Choć od każdej piękniejsza i więcej niewinna,
Więcej uboga w próżność – a w miłość bogata!
Wtedy mogłaś na ziemi, w czasie losów burzy
Być dla mnie, czym dla pszczółki jest listeczek róży.
Ja mogłem żarem uczuć przepalone skronie
Zachować od zepsucia w cnót twoich koronie.
Czemuż jak dąb wyniosły – dumny wniebowzbiciem,
Chciałem się mierzyć z dzikich namiętności wyciem?
Zmierzyłem się; trzasł piorun – dąb ogniem żądz spłonął,
Ugasić go nie zdołał – zachwiał się i runął.
O! biada, biada tobie – tajemniczy kwiatku,
Ciebie obwiał straszliwie szum jego upadku!
I nim zwiędną twe lice – nim zgasną twe oczy,
Pierw robak niepokoju twe łono roztoczy,
A woń wezmą niebiosa – jak duszę anioła,
Kiedy ją Bóg z pielgrzymki na wieczność powoła!
Ty zwiędniesz, a ja będę jak śpiewak szalony,
Co chciał jednym akordem swą duszę upoić,
I uderzył po stronach i wraz pękły strony;
Dźwięk rozbrzmiał – lecz niesforne zostało mu echo
I arfa, której nigdy nie zdoła nastroić!
Czemże taka pamiątka – smutkiem czy pociechą?