„Któż me westchnienia, kto me łzy policzy",
Gdy za żywnością czekam tu godziny?
I często wracam bez żadnej zdobyczy,
Bo wiecznie słyszę, że nie ma słoniny!
Gdy przyjdzie ryżu zapas, chociaż duży,
Wnet go rozdrapią gospodynie z bliska,
Więc choć po niego pędzę w czasie burzy,
Wszystko sprzedane! mnie znać go z nazwiska.
I znowu wzdycham u bram śląskiej wieży,
„Gdzie łza upadnie w zimny głaz przecieka".
Kto tam nie chodzi, zgoła nie uwierzy,
Jak popychają biednego człowieka.
I w zwartym tłumie czekając godziny,
Myślę o tobie Wallenrodzie luby,
I przyjdź, kochanie, daj połeć słoniny,
I twą Aldonę uratuj od zguby.
Tu wieczne źródło żalu i rozpaczy,
Każdy wyrzeka na swoje złudzenia,
Groch już się skończył — nikt go nie zobaczy,
Smalec i szynka — daremne marzenia!
Jedyną córką byłam w domu matki,
Co prawda szczęścia nie było w zamęściu,
Lecz ratowała kuchnia i dostatki —
Dziś u wrót wieży znów marzę o szczęściu!
Kartki w woreczku tuzinami noszę,
W tece przepisów, rozporządzeń mnóstwo,
A choć o mięso u rzeźnika proszę,
W śpiżarni mojej stałe jest ubóstwo.
Więc znów do wieży ponawiam spacery,
Nie szczędzę drogi, chociaż oddalona,
Dzisiaj żywności skapb funtów cztery
Mój Wallenrodzie! vivat!
Twa Aldona
Źródło: Odgłosy wojenne, Maria Paruszewska, 1917.