Byłem tam z nimi — niech mnie nikt nie pyta,
Czy duchem we śnie, czy na jawie ciałem —
Byłem tam z nimi i sam ich widziałem.
A kiedy myślę o tem, płacz mnie chwyta
I staję przed tym długim, trupim wałem,
A dusza we mnie, jak harfa rozbita.
Ogień mam dotąd w piersi i w źrenicy
Od wrzących piasków tych, na których padli
Prostą i wąską linią — ci wybladli,
Których grobowa nazwa — męczennicy.
Ogień mam dotąd w piersi... Tak się kładli
U Termopilów Sparty wojownicy.
Za szańcem trupów garstka żywych stała,
Dwunastu ludzi było — garstka marna!
A już ich kryła dymów chmura biała,
A ziemia była dysząca i parna
I bicia serc tych ostatnich słuchała,
Wielka umarłych matka, wdowa czarna.
Do strzału wszyscy stanęli złożeni,
A Christophoris sam stoi u czoła.
On wie, że wodzem jest trupów i cieni,
Że tu nikt śmierci wydrzeć się nie zdoła;
Zachwycił wzrokiem słonecznych promieni:
— Cześć tym, co legli! Prezentuj broń! — woła.
I pod strzał piersią zwróciwszy się hardą,
Śmierć salutuje przed garścią żołnierzy.
Stanęli frontem, ujęli broń twardo,
I — »Cześć umarłym!« po ustach im bieży.
Więc wróg, zdumiony tą życia pogardą,
Pod cynglem trzyma ich i długo mierzy.
Błysnęło. Świat się hukiem zatrząsł. Dym siny
Buchnął i wzleciał kłębami białymi...
A kiedy opadł, już z mężnej drużyny
Nie został żaden pomiędzy żywymi;
Wszyscy odeszli do cichej krainy,
Gdzie wojen niema, ni ran, ni nędz ziemi.
I u Dogali stoków tak, jak stali
Pod tą komendą śmierci, tak polegli
W tej afrykańskiej, czerwonej batalii,
Z drzewca chorągiew zdarłszy, której strzegli,
Broń prezentując, z imieniem Italii
Na ustach, w której ognisk swych odbiegli.
O słońce! Jeśliś ty widziało z góry
Ten wielki, cichy skon, te skwarne piaski
I nie sczerniało kirem żadnej chmury,
Lecz na te trupy rzuciło swe blaski,
Jeśli to prawda, to wskroś tej natury
Nic niema oprócz zimnej, pustej maski!