Wtem na biedę swą spotyka
Janek chłopców od dróżnika.
Stach i Pietrek, to mi chwaty!
Na grzbiecinie dziury, łaty,
W kapeluszu, z gołą głową,
Deszcz czy słota, wszystko zdrowo!
Wyrwawszy się ojcu z budki,
Powsiadali, ot, do łódki,
I na Janka już zdaleka
Krzyczą: — „Siadać!... Okręt czeka!”
— „Gdzie płyniecie?” — „A na morze!”
— „Święty Boże nie pomoże!” —
Skoczył Janek; niema wiosła...
Sama woda łódź poniosła.
Patrzą chłopcy zachwyceni,
Jak się w wodzie rybka mieni,
Jak skrzelkami żwawo pluska,
To się w słońcu złoci łuska,
To się skrzy, jak modra pręga...
Janek chciwie rączką sięga,
Gdy wtem... nagle się przechyli,
I... chlup w wodę w jednej chwili!
Główka na dół, nóżki w górę.
Macież teraz awanturę!
— „Gwałtu! rety!” — krzyczą dzieci,
Aż brat starszy, Józiek, leci,
Co na brzegu siedział z wędką,
I wyciągnął Janka prędko.
Co tam było krzyku, wrzasku,
W włoskach szlamu, w buzi piasku,
Na wołowej skórze o tem
Pisaćby mi piórkiem złotem!