Jakże w lesie iść ścieżyną,
Jakże patrzeć prostej dróżki,
Gdy za kwiatkiem, za maliną,
Ciągną w gęstwę same nóżki?
Tu poziomka, tam sasanek,
Tu wiewiórka, tam motylek:
Nie minęło kilka chwilek,
I zabłąkał się nasz Janek!
Co tu robić? Strach! Dokoła
Coś tam szepce, wzdycha, woła...
Coraz ciemniej w leśnej głuszy,
Coraz trwożniej w Janka duszy,
Po gałęziach się łopocą
Sowy, co to widzą nocą,
W wielkiej dziupli puhacz siedzi,
Żółtem okiem Janka śledzi,
A nietoperz skrzydłem bije.
Janek w strachu ledwie żyje,
Jak młot serce mu kołacze.
Idzie lasem, idzie, płacze:
— „Mamo!” — woła — „mamo!...” Ale
Nikt go tu nie słyszy wcale.
Aż zmęczony padł pod sosną,
Gdzie przeróżne grzyby rosną,
I z ciężkiego zasnął płaczu.
Śpij-że z Bogiem, mój tułaczu!
A tymczasem w domu trwoga:
— „Gdzie to Janek? O, dlaboga!”
Szukają go wierni słudzy,
Jedni w domu, w polu drudzy,
Patrzą nawet i w studzience...
Załamuje mama ręce.
Ale Azor (zmyślne psisko!)
Nos przy ziemi trzyma blisko,
I nie tracąc wiele czasu,
Tropem bieży aż do lasu,
Gdzie poczciwe, dobre zwierzę,
Znalazł Janka; siadł i strzeże.