Żyli sobie wtedy w mieście
Imci państwo Sadełkowie,
Którzy mieli jedynaka,
Cudo — kotka, co się zowie!
„Pimpuś” było mu na imię,
Skórka szara w żółte łaty.
Cały dzień na rękach siedział,
To u mamy, to u taty.
Kurząc fajkę, pan Sadełko
Jedynaka brał pod boki,
A zaś pani, przyśpiewując,
Wyprawiała różne skoki.
A pieścili, a chuchali
A broń Boże do roboty!
Zawsze tylko: „Mój ty skarbie!
Mój ty srebrny! Mój ty złoty!”
O, nic niema piękniejszego
Nad rodzinne, błogie życie!
Słodycz jego i rozkosze,
Na obrazku tym widzicie.
Szybko biegną miłe chwile,
Czas przemija lotem ptaka...
Niema rady! Trzeba zacząć
Wychowanie jedynaka.
Pimpuś wyrósł, jak na drożdżach,
Ale w głowie — same psoty.
W jego wieku dawno siedzą
Nad książkami inne koty.
Tak więc państwo Sadełkowie
Rozstają się z dzieckiem drogiem.
I oddają, we łzach, synka
Na naukę „Pod pierogiem”.