Jak mysz mokry, jak chrzan krzywy,
Idzie Janek nieszczęśliwy
Do dróżnika bliskiej chaty,
A z nim Józiek i dwa chwaty.
Klaśnie w ręce dróżnikowa:
— „A niech cię Pan Jezus chowa!
— Toś się spluskał, paniczyku,
Aż do kości, aż do szpiku!“ —
Jankowi się buzia trzęsie,
Jasna łezka drży na rzęsie,
Chciałby mówić, lecz nieboże
W ząbki szczęka i nie może.
Gospodyni odzież ściąga
I zawiesza ją u drąga.
— „Daj—no, Antoś, kamizelę,
Co ją nosisz na niedzielę!
A ty, Maryś, zgrzej ziemniaki,
Kiedy trafił się gość taki!” —
Wysuszyli, wyczesali,
Ziemniaków mu miskę dali;
Janek wiele się nie pyta,
Kraje nożem, je, i kwita!
Tak zajęty tą potrawą,
Że nóż w lewo, grabki w prawo.
Rozweselił się za stołem.
Obsiadły go dzieci kołem:
Siedziałyby do wieczora,
Na panicza patrząc z dwora.
Ale matka rzecze: — „Dzieci!
Czas nie stoi, tylko leci,
A my próżno tu gadamy!
Gdzież paniczyk?” — „Ja do mamy!” —
— „No, to nie trza tracić czasu!” —
— „My z paniczem aż do lasu —
Krzykną dzieci — pójdziem radzi!” —
Poszli. Niech ich Bóg prowadzi!