Czarno-biaie cmentarze błędnych fortepianów
za zamglonym, słonecznym, niedzielnym powietrzem.
Dźwięki słońcem przez sito podwórka cedzone,
nie zaczęte i mdławe, nie skończone jeszcze.
Czas ciągliwie i długo zawisły w firankach
nie przepuszcza na pokój złocistych strumieni.
Hałas dnia powszedniego świętem bezrobotny...
Wieje chłodem kamienny z grafitowych sieni.
Po klombach papierowe kwiaty nastroszone
szeleszczą twardą bielą jaskrawo, mieszczańsko.
Ludzie kopią butami szarymi od kurzu
ulicę odświętnialą, wspólną i bezpańską.
Dzień jest powyszywany w koślawe litery,
z poduszek godzin prute po nitce chwilami,
długa, płacząca ciszą tęsknota się piętrzy
naprzeciw; Życie płynie jednostajnie z nami...