Darmo wołać woźnicy "stój!" -
zawsześmy razem, bracie mój -
ty jesteś cyfra, ja - zgryzota.
Jedziemy tak już wiele lat.
Teraz jest zima, biały świat,
wiatr nam śniegowe brody mota.
Jakkolwiek zwiesz się: stary druh,
redaktor, prezes - jest nas dwóch
i zawsze dwóch, i zawsze razem;
toczy się nasz zabawny wóz
przez - skwar i kurz, przez wiatr i mróz,
a w wozie kanciarz i błazen.
Ty wciąż rachujesz, ja wciąż śpię;
ciągniesz za rękaw, budzisz mnie,
żebym pofruwał, żebym tworzył.
A kiedy stworzę, krzywy pysk
mi pokazujesz, żeby zysk
mieć większy z moich dziwactw bożych.
I tak jedziemy. Miga wiek
jak mała lampka, mórz i rzek
nie zliczyć w drodze utrapionej.
I zawsze dwóch, i żaden sam;
ja w gwiazdach wszystkie światła znam,
ty w miastach wszystkie telefony.
Moje porywy śmieszą cię,
moje upadki cieszą cię,
i gorszą furie o jesieni.
Jak szpicel trzymasz przy mnie straż.
Jedziemy. Jedziemy. Twarzą w twarz.
Dalecy. I przyczajeni.