Przeżytym

Pierz­cha­ją cud­ne fan­ta­zji wi­dzia­dła,
Jak roz­pę­dzo­ne ran­nym wia­trem mgły —
Gdzie na­tchnień tę­cza?... Spło­wia­ła i zbla­dła...
Gdzie wia­ry zo­rza?... W ot­chła­nie za­pa­dła...
Gwiaz­da na­dziei gdzie?... Po­mrok ją ćmi...

Gdzie my­śli dzi­ka, zu­chwa­ła po­tę­ga?
Gdzie uczuć buj­ny, roz­kieł­za­ny lot?
Gdzie moc, co — zda się — w nie­skoń­czo­ność się­ga?
Zni­kła, jak świet­na me­te­oru wstę­ga,
Zga­sła, jak pio­run, prze­brzmia­ła, jak grzmot...

Nic nie zo­sta­ło w zdru­zgo­ta­nej du­szy,
Oprócz pa­mię­ci o mi­nio­nych dniach,
Któ­rej mści­we­go gło­su nic nie zgłu­szy,
A głos ten ła­mie, oba­la i kru­szy,
I bu­dzi zgro­zę i roz­pacz i strach.

I hu­czy głos ten: »Star­ga­łeś swe siły,
Zgasł żar pło­mie­nia, co w twem ser­cu tlił,
Po­dob­ne sta­ło się do lodu bry­ły;
Zła­ma­ne skrzy­dła myśl two­ją zdra­dzi­ły
I ze sfer gór­nych pa­dła w proch i w pył.

I pój­dziesz — wiecz­nie ści­ga­ny prze­zem­nie,
Ust mych strasz­li­wy sły­sząc wszę­dzie ton —
Z ser­cem, jak daw­niej, chcą­cem czuć da­rem­nie
Z my­ślą, co próż­no nad świa­to­we ciem­nie
Zry­wa się w ja­sność ide­al­nych stron.

Pój­dziesz w swą dro­gę da­lej, a ta dro­ga
To ciem­na, głu­cha i po­sęp­na noc,
Oce­an groź­ny, pu­sty­nia zło­wro­ga,
Przed każ­dym kro­kiem za­drży two­ja noga,
Bo już nie wie­rzysz w swo­ją wła­sną moc.

Bo myśl już nie ma skrzy­dła, któ­re dźwi­gnie,
Bo w ser­cu nie ma już pło­mien­nej skry,
Któ­ra w ciem­no­ści, jak po­chod­nia mi­gnie...
A wszę­dzie, wszę­dzie wid­mo się do­ści­gnie
In­nych, mi­nio­nych nie­po­wrot­nie dni.

Idź, cie­niu wła­sny!... A gdy się nie wie­rzy
W swo­ją moc wła­sną, to już wstrzy­mać krok?
Rzu­cić ten sztan­dar, któ­ry ręka dzier­ży,
I w tył się cof­nąć z sze­re­gu ry­ce­rzy
I nie na słoń­ce, lecz w dół zwró­cić wzrok?

Więc już ustą­pić z bo­jo­wej are­ny,
Gdzie ślu­bo­wa­ło się do koń­ca stać?
Od ust ode­rwać grzmią­cy róg wo­jen­ny,
Strza­skać za cięż­ki miecz, a więc nie­cen­ny,
Swój po­ste­ru­nek w cu­dze ręce zdać?

O nie!... Bez wia­ry, na­wet bez na­dziei,
Że się po­tra­fi prze­ciw­no­ści zmóc,
Na po­ste­run­ku wy­trwa — aż z ko­lei
Śmierć go zeń wy­rwie — ten, kto dla idei
Mi­łość ma w du­szy, bo mi­łość — to moc!

I przyj­dą, przyj­dą te go­dzi­ny jesz­cze,
Gdy trze­ba bę­dzie brat­ni sze­reg wzmóc,
Że chwy­cisz sztan­dar w dłoń two­ją, jak w klesz­cze,
I świ­sną mie­cza za­ma­chy zło­wiesz­cze,
I róg twój za­grzmi, bo mi­łość, to moc!

Czy­taj da­lej: Lubię, kiedy kobieta... – Kazimierz Przerwa-Tetmajer