W oblężeniu

Opo­wia­dał mi An­drzej Nie­mo­jew­ski, że pe­wien mistrz, któ­ry go uczył po­le­mi­ki li­te­rac­kiej, da­wał mu ta­kie rady: nie wy­rzu­caj się za da­le­ko, bo ani się spo­strze­żesz, jak sam się kła­dziesz; nie od­sła­niaj swych sła­bych stron, bo... itd. Jed­nak są­dzę, że po­le­mi­ka li­te­rac­ka po­win­na się opie­rać na in­nych za­sa­dach niż wal­ka na bia­łą broń czy boks, i w swo­ich po­le­mi­kach z lat ostat­nich nie­raz wpro­wa­dza­łem ten mo­ment od­sła­nia­nia swo­ich sła­bych stron (np. w po­le­mi­ce 7 z W. Gru­biń­skim z po­wo­du kon­kur­su na no­we­lę na za­da­ny te­mat). W spo­rze o pla­giat moją sła­bą, ba, śmier­tel­ną stro­ną był brak do­wo­dów na­ma­cal­nych, de­tek­ty­wi­stycz­nych, i tę też stro­nę od razu za­ata­ko­wa­li moi an­ta­go­ni­ści. Naj­pierw po­eta, p. Bru­no Ja­sień­ski, za­mie­ścił w "Ilu­stro­wa­nym Ku­rie­rze Co­dzien­nym" ar­ty­ku­lik pt. Kie­szeń od ka­mi­zel­ki źró­dłem pla­gia­tu, re­we­la­cyj­ne od­kry­cie p. Irzy­kow­skie­go. Od­po­wie­dzia­łem ar­ty­ku­li­kiem Kul­tu­ra mu­rzyń­ska w Pol­sce, gdzie mię­dzy in­ny­mi uspra­wie­dli­wiam się tak:

"A więc nie wy­klu­czam przy­pad­ku... po­zo­sta­wiam kwe­stię nie roz­strzy­gnię­tą i oświad­czam na­wet go­to­wość po­są­dze­nia sa­me­go sie­bie o ma­nię prze­śla­dow­czą... Przy­pa­dek jest fra­pu­ją­cy, a nie idzie w nim tak bar­dzo o ja­kiś pla­giat bez­po­śred­ni, lecz - jak to p. Ja­sień­skie­mu, jako po­ecie świa­do­me­mu środ­ków tech­nicz­nych, po­win­no być wia­do­me - o na­śla­dow­nic­two pew­nej ma­nie­ry, mia­no­wi­cie ma­nie­ry nie­spo­dzie­wa­ne­go wpla­ta­nia w wiersz ta­kich wła­śnie szcze­gó­li­ków re­ali­stycz­no-pro­za­icz­nych jak owa kie­szon­ka".

Cięż­sze cio­sy mi za­dał dru­gi po­eta, p. Ana­tol Stern - dziś au­tor do­sko­na­łe­go Na­mięt­ne­go piel­grzy­ma - w ar­ty­ku­le ("Ska­man­der", luty 1922) za­ty­tu­ło­wa­nym: Eme­ryt me­ry­to­ry­zmu. (Z po­wo­du ostat­nie­go ar­ty­ku­łu Irzy­kow­skie­go pt. "Pla­gia­to­wy cha­rak­ter prze­ło­mów li­te­rac­kich w Pol­sce", czy­li jesz­cze o wia­tro­lo­gii).

Z tego ar­ty­ku­łu nie mogę przy­to­czyć po­le­mi­ki o szcze­gó­ły kon­kret­ne, po­nie­waż mu­siał­bym rów­nież przy­to­czyć po­ło­wę swo­jej dłu­giej re­pli­ki, a to by za dużo miej­sca za­ję­ło. Nie mogę też dla sa­mej czy­stej kur­tu­azji da­wać miej­sca po­pi­som jego cię­to­ści po­le­micz­nej, gdyż książ­ka ni­niej­sza prze­zna­czo­na jest na moje po­pi­sy, a p. Stern może jesz­cze kie­dy swo­je ar­ty­ku­ły i tak wy­dać. Albo też, je­że­li obaj lub je­den z nas na to za­słu­ży, w po­śmiert­nych wy­da­niach znaj­dzie się ta cała sław­na po­le­mi­ka w ca­ło­ści. Tym­cza­sem ogra­ni­czę się do przy­to­cze­nia czę­ści teo­re­tycz­nej wy­wo­dów p. Ster­na, gdyż ta nas naj­wię­cej in­te­re­so­wać po­win­na i do­ty­czy kwe­stii szer­szej.

A więc p. Stern for­mu­łu­je na­stę­pu­ją­ce py­ta­nie: "Czy stwier­dziw­szy w dzie­le sztu­ki wpływ w wy­bo­rze ko­lo­ry­tu po­etyc­kie­go, mo­że­my je uwa­żać za pla­giat?"

i rzu­ciw­szy parę sło­dy­czy w moją stro­nę, tak da­lej o tym pi­sze:

"Nie mam nic do za­rzu­ce­nia uję­ciu przez p. Irzy­kow­skie­go isto­ty pla­gia­tu - na od­wrót, bez dys­ku­sji się z nim zga­dzam, gdy mówi za Heb­blem, że wła­ści­wą de­fi­ni­cją pla­gia­tu jest okre­śle­nie go jako "przy­własz­cze­nie so­bie po­my­słu już w ja­kiś spo­sób zor­ga­ni­zo­wa­ne­go, choć­by to był po­mysł na drob­ną ska­lę". Zgo­da. Jest to okre­śle­nie, po­dług mnie, aż na­zbyt ła­god­ne. Dla­cze­goż więc, zga­dza­jąc się z p. Irzy­kow­skim co do isto­ty pla­gia­tu, uwa­żam jed­nak ar­ty­kuł jego za nie­po­ro­zu­mie­nie, de­li­kat­nie mó­wiąc, któ­re­go for­ma jed­nak zbyt jest epa­tu­ją­ca, zbyt ob­li­czo­na na wy­wo­ła­nie efek­tu, aby mia­ło ono pły­nąć wy­łącz­nie z nie­win­no­ści au­to­ra?

Otóż dla­te­go, że de­fi­ni­cja pla­gia­tu po­da­na przez p. Irzy­kow­skie­go nie zga­dza się w ni­czym z za­rzu­ta­mi, któ­re sta­wia on no­wej po­ezji pol­skiej. P. Irzy­kow­ski po­wta­rza za Heb­blem, że pla­gia­tem jest "przy­własz­cze­nie so­bie po­my­słu już w ja­kiś spo­sób zor­ga­ni­zo­wa­ne­go". No­wej po­ezji pol­skiej za­rzu­ca zaś in­te­re­so­wa­nie się głów­nie eg­zo­ty­ką: "...w na­szej po­ezji naj­now­szej mówi się tak czę­sto o Mu­rzy­nach (Sło­nim­ski... Stern... Wat)". Ale "mó­wie­nie o Mu­rzy­nach nie jest po­my­słem już w ja­kiś, naj­bar­dziej choć­by ogól­ny spo­sób zor­ga­ni­zo­wa­nym, gdyż, po­dob­nie jak mó­wie­nie o bia­łych lu­dziach, przed­sta­wia ono nie­skoń­czo­ną ilość moż­li­wo­ści po­etyc­kie­go trak­to­wa­nia tego te­ma­tu. Pla­gia­tem mo­gło tu być co naj­wy­żej prze­ję­cie spo­so­bu mó­wie­nia o Mu­rzy­nach, cze­go jed­nak p. Irzy­kow­ski no­wej po­ezji pol­skiej ani za­rzu­cał, ani mógł za­rzu­cić, nie zna­jąc współ­cze­snej po­ezji Za­cho­du. Mó­wie­nie zaś o Mu­rzy­nach w ogó­le pla­gia­tem nie jest, po­dob­nie jak mó­wie­nie o grec­kich he­ro­sach i bó­stwach w po­ezji pseu­do­kla­sycz­nej, jak ogól­ne za­in­te­re­so­wa­nie, ja­kie bu­dzi­li wśród ro­man­ty­ków roz­bój­ni­cy i kor­sa­rze, elfy i wod­ni­ce, ulu­bio­ne ak­ce­so­ria tej po­ezji. Mu­rzyn jest tyl­ko el­fem współ­cze­sno­ści. Wię­cej na­wet! Gdy ro­man­tyk mówi o ty­pie bli­żej okre­ślo­nym - "szla­chet­ne­go Zbrod­nia­rza" (Moor - Schil­le­ra, Du­brow­ski - Pusz­ki­na), gdy mówi o pew­nych isto­tach fan­ta­stycz­nych (On­dy­na - Fo­uqu­ego, Go­pla­na - Sło­wac­kie­go) - to na­wet wte­dy nie może być mowy o pla­gia­cie, ale o usank­cjo­no­wa­niu pew­nych war­to­ści par excel­len­ce po­etyc­kich, po pro­stu bar­dziej wzru­sza­ją­cych wy­obraź­nię mocą swej ory­gi­nal­no­ści, któ­re, jako ta­kie, bar­dziej się na­da­ją do ar­ty­stycz­ne­go uję­cia. Jest to jak gdy­by ka­no­ni­zo­wa­nie pew­nych po­etyc­kich ty­pów, nie­kie­dy prze­no­śni, któ­re zo­sta­ją od­da­ne do ogól­ne­go użyt­ku do­pó­ty, do­pó­ki nie zo­sta­nie wy­czer­pa­na z nich cała masa ich moż­li­wo­ści (sło­wik, róża i księ­życ - es­te­ty­ków, "les pa­ra­dis ar­ti­fi­ciels" i eg­zo­ty­ka tzw. de­ka­den­tów, nie tyl­ko J. Coc­te­au, pa­nie Irzy­kow­ski!). Czło­wiek naj­bar­dziej obcy po­ezji poj­mie ową wspól­ność ide­ową, wspól­ność ko­lo­ry­tu po­etyc­kie­go, któ­ra do­po­ma­ga nam do zro­zu­mie­nia or­ga­ni­za­cji psy­chicz­nej lu­dzi, któ­rzy two­rzy­li przed nami, i ich epok. Czyż trze­ba do­da­wać, że na tej wspól­nej kan­wie es­te­tycz­no-psy­cho­lo­gicz­nej może wy­kwit­nąć i wy­kwi­ta for­ma i fa­bu­ła jak naj­róż­no­rod­niej­sza, uza­leż­nio­na od in­dy­wi­du­al­no­ści, od ge­niu­szu ar­ty­sty?

Mu­sia­łem so­bie po­zwo­lić na tę dy­gre­sję, aby uwi­docz­nić, z ja­kim zu­peł­nym bra­kiem głęb­szej zna­jo­mo­ści nie tyl­ko no­wej li­te­ra­tu­ry (do cze­go się p. Irzy­kow­ski przy­zna­je), ale na­wet star­szej (o czym p. Irzy­kow­ski nie mówi), zo­sta­ło za­sto­so­wa­ne przez p. Irzy­kow­skie­go po­ję­cie pla­gia­tu w prak­ty­ce. Mó­wie­nie o Mu­rzy­nach w Pol­sce jest dziś nie mniej uza­sad­nio­ne z tych sa­mych wzglę­dów, z ja­kich było uza­sad­nio­ne swe­go cza­su mó­wie­nie o du­chach i wid­mach. Każ­dy z ta­kich "prze­ło­mów" ma swo­je pod­ło­że ogól­no­eu­ro­pej­skie i... swo­ich Irzy­kow­skich. Wszy­scy ci Irzy­kow­scy nie wie­rzy­li w "prą­dy" i w "du­cha cza­su", w któ­re­go ja bar­dzo wie­rzę, szcze­gól­nie w tego du­cha, któ­ry ostat­nich su­mien­nych mo­hi­ka­nów kry­ty­ki zmie­nia w po­tul­ne i ad­o­ro­wa­ne ba­ran­ki wia­tro­lo­gii".

* * *

Po spro­sto­wa­niu nie­któ­rych za­rzu­tów w "Ska­man­drze" (ze­szyt XVIII, Va­ria), od­po­wie­dzia­łem na kontr­atak p. Ster­na w "Po­no­wie" nr 5 z r. 1922 ar­ty­ku­łem pt. Fu­tu­ry­stycz­ny ta­pir. (Przy­czy­nek do spra­wy zwy­cza­jów li­te­rac­kich i do spra­wy pla­gia­tu).

Jest to naj­dłuż­szy ar­ty­kuł, jaki w ży­ciu na­pi­sa­łem, w "Po­no­wie" za­wie­ra on 14 stro­nic pe­ti­to­we­go dru­ku. Dłu­gość uspra­wie­dli­wia­łem tak:

"...Z na­tu­ry rze­czy zaś roz­wi­kła­nie głupstw wy­ma­ga o wie­le wię­cej miej­sca niż samo głup­stwo i wszyst­kie kla­sycz­ne po­le­mi­ki w li­te­ra­tu­rze nie krę­po­wa­ły się miej­scem ani oba­wą o zmę­cze­nie czy­tel­ni­ka. I ja wiem do­sko­na­le, że czy­tel­nik war­szaw­ski, przy­pa­tru­jąc się po­le­mi­ce li­te­rac­kiej, pa­trzy tyl­ko na to, kto wię­cej wi­ców zro­bi i wię­cej tu­pe­tu oka­że, poza tym go wszyst­ko nu­dzi. Ale mniej­sza o nie­go, niech idzie do cyr­ku.

Ale sza­now­ny czy­tel­nik po­wie: "Co to wszyst­ko mnie ob­cho­dzi! To są spo­ry o ba­ga­te­le!" - Tak, dla cie­bie, sza­now­ny czy­tel­ni­ku, któ­ry je­steś ad­wo­ka­tem, urzęd­ni­kiem Li­chwy, li­chwia­rzem, pi­lo­tem, sze­fem szta­bu albo Mu­rzy­nem. Ale nie dla nas, li­te­ra­tów. My je­ste­śmy i po­win­ni­śmy być: wiel­cy lu­dzie do ma­łych in­te­re­sów. Do­bry wiersz, do­bra me­ta­fo­ra, ład­ny po­mysł, udat­na sce­na, jed­na głę­bo­ka myśl skon­den­so­wa­na z pysz­nej skrom­no­ści w nie­wie­lu wy­ra­zach, to ży­cie tego gó­ra­la! Mi­kro­ko­smos du­cho­wy jest dla nas ma­kro­ko­smo­sem. Fu­sze­ro­wa­nie ma­kro­ko­smo­sem glo­bu zo­staw­my - na ra­zie - po­li­ty­kom. Gdy po­li­tyk pi­sze czy mówi, to łże, krę­ci, in­try­gu­je, gada głup­stwa lub ba­nal­no­ści, bo sło­wo nie jest ni­czym świę­tym. Ale dla nas - scrip­ta ma­nent! Dla­te­go wy­ma­gam od li­te­ra­ta ma­xi­mum sub­tel­no­ści i ma­xi­mum skom­pli­ko­wa­nia. Li­te­ra­tu­ra jest dra­ma­tem. A jej część, kry­ty­kę, na­zwał Brzo­zow­ski dzie­dzi­ną naj­wyż­sze­go ob­co­wa­nia du­cho­we­go..."

Te­raz w wy­jąt­kach za­miesz­czam część dru­gą mo­jej re­pli­ki - cho­dzi w niej już tak­że o teo­re­ma­ty, a zwłasz­cza o ści­ślej­sze wy­zna­cze­nie gra­ni­cy mię­dzy wpły­wem a wpły­wem, któ­ry ma cha­rak­ter pla­gia­tu; pla­gia­tów oczy­wi­stych, kry­mi­nal­nych, oczy­wi­ście nie ty­kam, choć moi prze­ciw­ni­cy ra­dzi by za­pę­dzić mnie na to naj­wy­god­niej­sze dla nich sta­no­wi­sko. Na­past­nik, po­tem ob­lę­żo­ny, tak się bro­nię:

"Nie­śmier­tel­nie się zbla­mo­wa­łem, al­bo­wiem oto P. Stern, zwy­cięz­ca, tak mnie kwa­li­fi­ku­je: "Każ­dy z ta­kich prze­ło­mów ma swo­je pod­ło­że ogól­no­eu­ro­pej­skie i... swo­ich Irzy­kow­skich". Za­iste p. Ster­no­wi przed­sta­wia się to jak w pod­ręcz­ni­ku li­te­ra­tu­ry dla gim­na­zjów: tu­taj jest Mic­kie­wicz - p. Stern, a tam Osiń­ski - Irzy­kow­ski. Ale ja po­ło­żę ak­cent na tym słów­ku "swo­ich" - to w przy­szło­ści może bę­dzie jesz­cze nie­mi­ła nie­spo­dzian­ka dla p. Ster­na.

Na­stęp­nie pi­sze p. Stern: "Wszy­scy ci Irzy­kow­scy nie wie­rzy­li w 'prą­dy' i w 'du­cha cza­su', w któ­re­go ja bar­dzo wie­rzę..."

Tak mówi pio­nier no­wej szko­ły? Pio­nier wie­rzy w "du­cha cza­su", któ­ry skąd­siś, może z pusz­ki Pan­do­ry, na­wie­wa na nie­go Mu­rzy­na­mi? Pio­nier po­wi­nien ro­bić du­cha cza­su, a nie wie­rzyć w nie­go!! Nie cze­kać, żali św. Duch Cza­su na nie­go się zle­je. "Duch Cza­su" - to już ka­te­go­ria sta­tycz­na, do­bra dla hi­sto­ry­ka li­te­ra­tu­ry, któ­ry bada prze­by­te zyg­za­ki, lecz nie dla twór­cy!"

Wpierw stresz­czam rze­czo­we ar­gu­men­ty mego prze­ciw­ni­ka w dwóch punk­tach i tak je od­pie­ram:

"Co do 1) (że Mu­rzyn nie jest "po­my­słem zor­ga­ni­zo­wa­nym"). Wca­le się nie krę­pu­ję de­fi­ni­cją Heb­blow­ską i je­że­li ona nie wy­star­cza, to do­dam: na­wet je­den wy­raz, bę­dą­cy na po­zór res nul­lius, gdy za czę­sto bywa po­wta­rza­ny, zwia­stu­je pla­giat, zwa­ny ra­czej modą (co gor­sze?). I tak np. ja­kiś czas w li­te­ra­tu­rze pol­skiej gra­so­wa­ło sło­wo "do­stoj­ny", sło­wo prze­cież i daw­niej zna­ne i za­war­te w słow­ni­ku, a jed­nak był to pla­giat z Nie­tz­sche­go, gdyż on do­pie­ro nadał sło­wu "vor­nehm" spe­cjal­ne zna­cze­nie. - Aż do opę­ta­nia gra­su­ją dziś w kry­ty­ce za­rzu­ty mó­zgo­wo­ści, pa­pie­ro­wo­ści i ki­no­wo­ści (bo i w kry­ty­ce są pla­gia­ty i mody), a prze­cież po­ję­cia: mózg, pa­pier i kino są niby każ­de­mu do­stęp­ne. - Wiry pla­gia­to­we nie­ko­niecz­nie mają ja­sny ro­do­wód, cza­sem po­wsta­ją sa­mo­rzut­nie tu i tam - obo­wiąz­kiem wyż­szej kry­ty­ki jest zdać so­bie spra­wę z tego zja­wi­ska spo­łecz­ne­go za każ­dym ra­zem i sy­gna­li­zo­wać. Gdy zaś trak­tu­je­my to z sza­cun­kiem jako "prą­dy", je­ste­śmy pa­se­ista­mi.

Po­mył­kę p. Ster­na upa­tru­ję w tym: za­pew­ne są­dzi on, iż je­den wy­raz (Mu­rzyn) jest już jed­nost­ką ato­mi­stycz­ną, nie pod­le­ga­ją­cą w ogó­le moż­li­wo­ści pla­gia­tu (zor­ga­ni­zo­wa­nia). Ale fak­tem jest, że i wy­raz, a na­wet prze­ci­nek może być po­my­słem. W po­my­śle nie cho­dzi o jego pod­kład wi­dzial­ny.

2) Dru­gi ar­gu­ment p. Ster­na ("Mu­rzyn jest el­fem współ­cze­sno­ści") wła­ści­wie wy­klu­cza pierw­szy. Ze­sta­wio­ne ra­zem wy­glą­da­ją one tak: 1) to nie jest kra­dzież; 2) je­że­li zaś jest kra­dzież, to uświę­co­na.

Otóż to "uświę­ce­nie" jest wła­śnie modą, a czym jest moda? Moda jest zbio­ro­wym pla­gia­tem, przy któ­rym nie ma po­szko­do­wa­ne­go. Roz­grze­sza ona pod wzglę­dem mo­ral­nym, lecz nie du­cho­wym. Mod­ni­sie są na­wet po­trzeb­ni spo­łecz­nie, ale to nie są pio­nie­rzy. Pro­ces "uświę­ca­nia" koń­czy się wresz­cie "uświę­ce­niem", zo­bo­jęt­nie­niem. Mija czas, mija moda. To­też od­le­głość w cza­sie sta­no­wi bar­dzo wie­le - choć nie wszyst­ko! - o tym, czy mamy do czy­nie­nia z pla­gia­tem i modą. Rzecz ma się tu nie­co po­dob­nie jak z pa­ten­tem, któ­ry po pew­nym okre­sie wy­ga­sa. Wy­na­la­zek - in­tu­icjo­ni­ści przy­cze­pią się do tego wy­ra­zu! - wra­sta w ży­cie kul­tu­ral­ne, łą­czy się z in­ny­mi do­bry­mi wy­na­laz­ka­mi, przez to tra­ci ubocz­ne wa­lo­ry nie­zwy­kło­ści, sła­wy, sta­je się czymś obiek­tyw­nym, wy­cho­dzi zu­peł­nie na ze­wnątrz, sza­rze­je, idzie na­wet w za­po­mnie­nie lub wy­pa­cza się, i trze­ba siły czy no­we­go im­pul­su, aby mu przy­wró­cić blask i sens pier­wot­ny, aby zde­ba­na­li­zo­wać to, co się już zba­na­li­zo­wa­ło.

A więc np. Whit­man mógł za ży­cia mieć pla­gia­to­rów i być mod­nym. Ale je­śli kto na­śla­do­wał go w la­tach osiem­dzie­sią­tych (pierw­sza fala) lub dziś, a czy­nił to lub czy­ni z pierw­szej ręki, nie jest pla­gia­to­rem. Za to jest pla­gia­tem czy modą jesz­cze i dziś, je­śli się tego sa­me­go Whit­ma­na na­śla­du­je po­śred­nio, więc do­pie­ro za przy­kła­dem in­ne­go na­śla­dow­cy współ­cze­sne­go. W pew­nych oko­licz­no­ściach wy­szu­ka­nie so­bie wzo­ru do na­śla­dow­nic­twa, na­wet do­bre cy­ta­ty mogą być naj­ory­gi­nal­niej­szym czy­nem li­te­rac­kim. Wy­bie­ra­nie do­brych ziarn, za­gu­bio­nych w te­raź­niej­szo­ści i prze­szło­ści, nie jest pla­gia­tem, lecz ko­lo­sal­ną za­słu­gą, świad­czy o kon­ge­nial­no­ści.

Więc rzecz nie ma się tak, jak so­bie to wy­obra­ża p. Stern, że za cza­sów ro­man­ty­zmu nie było pla­gia­tu. Hof­f­mann czer­pał z współ­cze­sne­go Cha­mis­sa, Mic­kie­wicz i Sło­wac­ki z By­ro­na - oczy­wi­ście wcho­dzi tu już w grę for­muł­ka p. Bo­ro­we­go, mó­wią­ca o wy­kup­nie pla­gia­tu. Ale w owych cza­sach po­ję­cie pla­gia­tu było jesz­cze w ogó­le nie wy­ro­bio­ne, twór­czość zbli­ża­ła się jesz­cze do tego ko­mu­ni­zmu du­cho­we­go, któ­ry p. Mil­ler wy­obra­ża so­bie jako ide­ał i któ­ry był­by tak­że bar­dzo wy­god­nym dla p. Ster­na i ster­ni­stów. Na ra­zie prze­mysł twór­czo­ści ar­ty­stycz­nej za­ła­twia jego pa­tron, Pan Bóg, jesz­cze me­to­dą cha­łup­ni­czą, jed­nost­ko­wą. Gdy­by wie­rzyć p. Ster­no­wi, toby pla­gia­tów w ogó­le nie było z wy­jąt­kiem ja­skra­wych pla­gia­tów kry­mi­nal­nych. Wy­ro­bie­nie i za­ostrze­nie po­ję­cia pla­gia­tu uwa­żam za zdo­bycz kul­tu­ral­ną - to też jest pa­se­izmem, je­że­li się tej zdo­by­czy nie czu­je, nie pod­trzy­mu­je. Jest to pa­se­izmem zwłasz­cza w dzi­siej­szej Pol­sce, w któ­rej war­tość ory­gi­nal­no­ści trze­ba sta­wiać bar­dzo wy­so­ko, bez oba­wy o prze­sa­dę.

Ka­zu­isty­ka pla­gia­tu jest bar­dzo roz­ga­łę­zio­na i te­ma­tu tego by­naj­mniej nie wy­czer­pa­no. Moż­na np. jesz­cze dziś pla­gio­wać So­fo­kle­sa, Szek­spi­ra, Wy­spiań­skie­go, gdy śro­do­wi­sko li­te­rac­kie nie jest dość oczy­ta­ne - mogą to być na­wet pla­gia­ty spryt­ne. - Albo np. co zna­czy, że te­mat czy przed­miot li­te­rac­ki się "uświę­ca"? P. Stern mówi "o usank­cjo­no­wa­niu pew­nych war­to­ści par excel­len­ce po­etyc­kich, po pro­stu (!?) bar­dziej wzru­sza­ją­cych wy­obraź­nię mocą swej ory­gi­nal­no­ści (a więc epa­tu­ją­cych! moje na­wia­sy), któ­re, jako ta­kie, bar­dziej się na­da­ją do ar­ty­stycz­ne­go uję­cia". Pysz­ne jest to "po pro­stu"! A więc p. Stern nie wy­obra­ża so­bie, żeby kto­kol­wiek mógł wy­my­ślić coś ory­gi­nal­ne­go, dać po­czą­tek epo­ce, jest tyl­ko ja­kiś bez­i­mien­ny "prąd cza­su", któ­ry pew­ne przed­mio­ty stem­plu­je jako bę­dą­ce en vo­gue: wczo­raj elfy, dziś Mu­rzy­nów. A prze­cież elfy, On­dy­ny, Go­pla­ny (Ti­ta­nia) mu­sia­ły nie­gdyś zo­stać wy­my­ślo­ny­mi; kor­sa­rza i Mu­rzy­na mu­siał ktoś po raz pierw­szy uj­rzeć jako "war­tość po­etyc­ką", bo przed­tem on taką war­to­ścią nie był, tak samo jak ży­cie co­dzien­ne, "pro­za­icz­ne", nie było "war­to­ścią po­etyc­ką" przed re­ali­zmem. Suma wy­sił­ków zbio­ro­wych nie wy­klu­cza tego, że każ­dy wy­si­łek był - wła­śnie wy­sił­kiem. - I da­lej wy­obra­ża so­bie p. Stern, że owe "ka­no­ni­zo­wa­ne typy czy prze­no­śnie zo­sta­ją od­da­ne do użyt­ku ogól­ne­go do­pó­ty, do­pó­ki nie zo­sta­nie wy­czer­pa­na z nich cała masa ich moż­li­wo­ści". Tak mówi pio­nier? Tak wy­obra­ża so­bie prze­bieg no­wej epo­ki li­te­rac­kiej? Ktoś coś wy­my­ślił, a inni na tym pa­so­ży­tu­ją? Oto mi­mo­wol­ne jego wy­zna­nie.

Głów­na róż­ni­ca mię­dzy mną a p. Ster­nem po­le­ga na tym: on uwa­ża do­pie­ro za ramy do za­sług to, co ja uwa­żam już za za­słu­gę. Nie za­ta­ję tu pew­nej oko­licz­no­ści, któ­ra jest ko­rzyst­ną dla p. Ster­na. Oto gdy cho­dzi o po­wsta­wa­nie szkół, kie­run­ków, spo­so­bów ar­ty­stycz­nych (a nie dzieł i po­my­słów kon­kret­nych), otwar­te jest pole tak­że dla twór­czo­ści kom­bi­na­cyj­nej, for­mal­nej. [1] (Do­tych­czas za­sta­na­wia­li się nad tym tyl­ko mu­zy­cy). Np. swe­go cza­su chcia­łem pi­sać no­we­le w for­mie sce­na­riu­sza fil­mo­we­go, tym­cza­sem zro­bił to już Ju­les Ro­ma­ins - gdy­bym je te­raz pi­sał, wy­glą­da­ło­by to słusz­nie na pla­giat, wy­kup­no mu­sia­ło­by być po­tęż­ne. Sam po­mysł for­mal­ny był dość bli­ski, po­nie­kąd me­cha­nicz­ny (ra­mo­wy) - ale moim zda­niem i on po­wi­nien być usza­no­wa­ny jako po­mysł. Oczy­wi­ście czas i tu od­gry­wa rolę. Gdy taka for­ma przez, czę­ste pla­gia­to­wa­nie jej spo­spo­li­tu­je się, jak for­ma dra­ma­tu, so­ne­tu itd., wten­czas skru­pu­ły od­pad­ną.

W po­dej­rze­niach o pla­giat mię­dzy au­to­ra­mi współ­cze­sny­mi je­stem zwo­len­ni­kiem ści­słe­go śledz­twa, z apa­ra­tem świad­ków, li­stów, pa­mięt­ni­ków, z ra­chun­kiem praw­do­po­do­bień­stwa itd. Lub czy może kto zna inny spo­sób? Gdy Żuław­skie­mu za­rzu­ca­no pla­giat. z Wel­l­sa (Mor­lo­ki - na­ro­dek księ­ży­co­wy), obro­nił się tym, że Wel­l­sa Po­dró­ży w cza­sie nie czy­tał [2]. Zwy­kle wie­rzę au­to­rom w ta­kich wy­pad­kach - wy­cho­dzą też wte­dy na jaw cie­ka­we kom­bi­na­cje twór­cze. Osta­tecz­ną in­stan­cją może tu być tyl­ko wła­sne su­mie­nie au­to­ra.

Lecz są tak­że inne pla­gia­ty, przy któ­rych nie ma po­szko­do­wa­ne­go, i o te wła­śnie tu­taj naj­bar­dziej mi cho­dzi. Wia­do­mo, że bez sko­ja­rzeń z twór­czo­ścią po­przed­ni­ków żad­na twór­czość nowa obejść się nie może - po­głos jest pod­sta­wą wra­żeń es­te­tycz­nych. Więc je­że­li mó­wię o pla­gia­cie, mam na my­śli spe­cy­ficz­nie ja­do­wi­ty pro­cent nie­mo­ral­no­ści du­cho­wej, za­war­ty w pew­nych wpły­wach, za­leż­no­ściach, na­wią­za­niach. Pro­ble­mat pla­gia­tu jest pro­ble­ma­tem ran­gi i kul­tu­ry au­to­ra jed­ne­go lub na­wet ca­łych kie­run­ków i okre­sów pi­śmien­nic­twa. Ja­kie są - mię­dzy in­ny­mi - po­zna­ki tak po­ję­te­go pla­gia­tu?

1) Gdy się ko­rzy­sta z po­my­słu, nie zna­ne­go tej pu­blicz­no­ści, dla blich­tru - za­mil­cza­jąc lub nie dość szcze­rze pod­kre­śla­jąc: my się wzo­ru­je­my, my­śmy tego nie wy­my­śli­li itp. To trud­no ro­bić w do­pi­sku do utwo­rów, ale gdy się ma do dys­po­zy­cji wła­sne cza­so­pi­sma, to już ja­koś moż­na. Czy tak się dzie­je? Czy się kwi­tu­je? Nasi mo­der­ni­ści przy­zna­ją się wpraw­dzie, że są for­mi­sta­mi, fu­tu­ry­sta­mi, eks­pre­sjo­ni­sta­mi itd., lecz za­miast czy­nić to w to­nie: "nie­ste­ty, na ra­zie tak, nie mo­że­my ina­czej, lecz nad tym ubo­le­wa­ny" - oni się tym pysz­nią, oni z tego musu kul­tu­ral­ne­go ro­bią spe­cjal­ną cno­tę i swo­je na­śla­dow­nic­two no­szą na ba­kier jako ory­gi­nal­ność.

2) Gdy się mówi, że pla­giat nic nie szko­dzi, lub gdy kto róż­ny­mi ma­ni­pu­la­cja­mi fi­lo­lo­gicz­ny­mi sta­ra się pla­giat tak przed­sta­wić, aże­by zeń wy­pruć to wszyst­ko, co jest w nim "or­ga­nicz­ne".

3) Gdy się wpraw­dzie ma do­brą wolę i su­mie­nie czy­ste, i nie po­peł­nia się pla­gia­tów su­biek­tyw­nych, ale - obiek­tyw­nie, w oczach wi­dza świa­do­me­go rze­czy - wy­wa­la się otwar­te drzwi. Jest to kom­pro­mi­tu­ją­cy brak kon­tro­li nad wła­sną twór­czo­ścią, świad­czy on o niż­szo­ści umy­słu. Gdy pod l) i 2) mie­li­śmy do czy­nie­nia z bez­wstyd­nym tra­wie­niem pu­blicz­nym, tu­taj mamy tra­wie­nie na­iw­ne. Ale opi­nia pu­blicz­na bar­dzo czę­sto kwi­tu­je ta­kie wy­wa­la­nie otwar­tych drzwi jako od­kry­cie.

4) Je­den z mo­ich zna­jo­mych za głów­ną po­zna­kę pla­gia­tu uwa­ża to, że dzię­ki pla­gia­to­wi jed­ne­mu ła­two przy­cho­dzi to, do cze­go dru­gi po­trze­bo­wał pra­cy i na­tchnie­nia, że sta­je się owym ko­li­brem, któ­ry wy­le­ciał po­nad orła. A więc np. "wy­kup­no pla­gia­tu" może się do­ko­nać nie tyl­ko przez po­łą­cze­nie ele­men­tu wzię­te­go z no­wy­mi ele­men­ta­mi wła­sny­mi, lecz tak­że przez wży­cie się w ów ele­ment wzię­ty, uczy­nie­nie go swo­im, nie­ja­ko przez zor­ga­ni­zo­wa­nie go na nowo. Jest spo­ro ta­kich sław­nych przy­kła­dów w li­te­ra­tu­rze. Dla­te­go ro­zu­miem jesz­cze ta­kie uspra­wie­dli­wie­nie mo­ty­wu mu­rzyń­skie­go, je­że­li p. Ja­sień­ski za­pew­nia, że oto tak się prze­ję­li­śmy kul­tu­rą mu­rzyń­ską, że mu­si­my śpie­wać o tych po­moc­ni­kach Ko­ali­cji. Ale p. Stern po pro­stu oświad­cza: Mu­rzy­ni są ka­no­ni­zo­wa­ni, Mu­rzy­ni są w mo­dzie, więc o nich pi­sze­my! Ba, gro­ma­dzi na­wet do­wo­dy na to, że Mu­rzy­ni są w mo­dzie! Ale też tyl­ko obce wzo­ry są pasz­por­tem tych "czar­nych dry­bla­sów" w Pol­sce - nie spo­lsz­czo­no ich, nie ze­szter­nio­no, nie ze­sło­ni­mio­no, nie wy­wa­to­wa­no. Po cóż zaś pi­sać po pol­sku dla - Fran­cu­zów czy An­gli­ków?

Przy­kład mój mógł być le­piej lub go­rzej do­bra­ny. Idzie mi o całą at­mos­fe­rę. O to, że nie Ma­ja­kow­ski na­śla­du­je p. Ster­na, lecz od­wrot­nie. O to, że gdy­by jaki Ro­sja­nin, obe­zna­ny z współ­cze­sną twór­czo­ścią swe­go na­ro­du, przy­je­chał do Pol­ski i ze­chciał roz­czy­tać się w utwo­rach tu­tej­szych, mógł­by na­szą Naj­młod­szą Pol­skę skom­pro­mi­to­wać przed świa­tem [3].

Wiem i wie­dzia­łem, że choć w pierw­szej in­stan­cji mogę się za­sło­nić for­mal­no­ścia­mi - wy­po­wia­da­łem tyl­ko po­dej­rze­nia - w dru­giej in­stan­cji nie mam ra­cji: za szyb­ko zge­ne­ra­li­zo­wa­łem za­rzut, ob­ra­zi­łem całą Naj­młod­szą Pol­skę, po­peł­nia­jąc czyn nie­pa­trio­tycz­ny. Lecz w trze­ciej, ostat­niej in­stan­cji mam prze­cież ra­cję, to czu­ję ja i to czu­je­cie Wy. Nie przy­zna­cie się - na to nie li­czy­łem, tego nie chcia­łem. Tyl­ko część wal­ki mię­dzy nami, wal­ki o ory­gi­nal­ność pol­ską, może się ro­ze­grać na ła­mach pism go­ścin­nych, uję­ta w dia­lek­ty­kę, ale o wie­le waż­niej­sza część ro­ze­gra się nie­jaw­nie, w pol­skim su­mie­niu li­te­rac­kim, na dłuż­szej prze­strze­ni cza­su. A co do prze­bie­gu tej wal­ki je­stem do­syć spo­koj­ny".

Uzu­peł­nie­nia póź­niej­sze

Od cza­su mo­ich ar­ty­ku­łów o pla­gia­cie zda­rzy­ły się w Pol­sce dwa (wy­kry­te) gru­be pla­gia­ty, któ­re zo­sta­ły po­tę­pio­ne (pra­wie jed­no­myśl­nie) i za­prząt­nę­ły uwa­gę li­te­ra­tów po­nad istot­ną po­trze­bę. Al­bo­wiem tego ro­dza­ju wy­pad­ki są rzad­kie, ja­sne, wy­ma­ga­ją po­li­cji i sądu, a nie ob­ja­śnień li­te­rac­kich. O wie­le waż­niej­sze są pla­gia­ty z wdep­ta­ne­go ziar­na, pla­gia­ty za­ma­sko­wa­ne, z za­tar­ty­mi śla­da­mi - świa­do­me i nie­świa­do­me. Np. gdy ko­le­ga ko­le­dze weź­mie ja­kąś myśl lub ja­kiś po­mysł, rzu­co­ny w roz­mo­wie, wy­czy­ta­ny w ką­ci­ku jego dzie­ła, i sam albo go wy­prze­dzi, albo ów po­mysł czy myśl wy­eks­plo­atu­je sze­rzej, uwie­si u wiel­kie­go dzwo­nu, zy­sku­jąc po­klask i do­cho­dy, i za to nie po­wie ko­le­dze na­wet: po­ca­łuj mnie... ba, przy spo­sob­no­ści jesz­cze go kop­nie. Żeby się cho­ciaż czuł win­nym, ale po­nie­waż ta­kich za­płod­nień pod­świa­do­mie, acz ce­lo­wo się za­po­mi­na [4], okra­dzio­ny nie ma na­wet tej sa­tys­fak­cji. Nic nie może za­truć sto­sun­ków li­te­rac­kich bar­dziej niż ta­kie fak­ty, a zda­rza się ich za­pew­ne wię­cej, niż ich do­cho­dzi do wia­do­mo­ści kół licz­niej­szych, po­nie­waż po­szko­do­wa­ny boi i wsty­dzi się upo­mnieć o swo­ją krzyw­dę - z góry wie, że zło­dziej się wy­prze, obu­rzy, wy­ka­że inny ro­do­wód po­my­słu, a na­wet bę­dzie wo­lał przy­znać się do pla­gia­tu po­peł­nio­ne­go na kim in­nym, zmar­łym lub da­le­kim, byle nie na tym, któ­ry się o swo­je upo­mi­na.

Na­wet taki za­cię­ty uni­wer­sa­li­sta jak J. N. Mil­ler, któ­ry swe­go cza­su żą­dał od po­etów zbio­ro­wej, bez­i­mien­nej twór­czo­ści, ta­kiej, jaka była za cza­sów Ho­me­ra, nie­co póź­niej sam bli­ski był wy­to­cze­nia ko­muś spra­wy o pla­giat. A prze­cież pla­giat speł­nia dziś tę rolę, któ­rą mia­ła owa daw­na twór­czość zbio­ro­wa. - Nie­daw­no pp. Sło­nim­ski ("Wia­do­mo­ści Li­te­rac­kie") i Wat ("Mie­sięcz­nik Li­te­rac­ki") po­sprze­cza­li się z sobą o to, kto pierw­szy z nich po­dał myśl, że opi­sy wo­jen­ne, słu­żą­ce rze­ko­mo pa­cy­fi­zmo­wi jak u Re­ma­rqu­e'a, mogą jed­nak za­chę­cać do woj­ny. Myśl to była praw­dzi­wa, zor­ga­ni­zo­wa­na - nowy fałd, i rze­czy­wi­ście god­na spo­ru - jak­kol­wiek czło­wiek zna­ją­cy już daw­niej pro­ble­ma­to­lo­gię li­te­rac­ką wie, że nie jest ona nowa, bo swe­go cza­su z po­wo­du Nany Zoli roz­pa­try­wa­no np. inną ana­lo­gicz­ną kwe­stię, mia­no­wi­cie czy opi­sy oby­cza­jów tam za­war­te są jed­nak por­no­gra­fią mimo swej po­zor­nej ten­den­cji mo­ra­li­za­tor­skiej. - W Pe­ipe­ra książ­ce Tędy (zbiór ar­ty­ku­łów) znaj­du­ję kil­ka po­dej­rzeń i alu­zyj, że są tacy, któ­rzy z jego my­śli rzu­co­nych w roz­mo­wach ko­rzy­sta­ją bez po­zwo­le­nia. A jed­nak ten sam Pe­iper jako ofi­cjal­ny orę­dow­nik naj­młod­szej li­te­ra­tu­ry obu­rzał się na mnie, że tej li­te­ra­tu­rze za­rzu­ci­łem "pla­gia­to­wy cha­rak­ter"...

A więc draż­li­wość wo­bec pla­gia­tów ist­nie­je i jest słusz­na. Je­że­li zaś nie wy­bu­cha czę­ściej, to oprócz przy­czyn już po­da­nych tak­że dla­te­go, że wo­bec sła­be­go roz­ma­chu twór­czo­ści ory­gi­nal­nej w Pol­sce nie ma tak bar­dzo co kraść i wszy­scy mniej wię­cej pa­so­ży­tu­je­my na bodź­cach znaj­do­wa­nych w twór­czo­ści za­gra­nicz­nej...

I tu prze­cho­dzę jesz­cze raz do kwe­stii tych pla­gia­tów, któ­re są już wła­śnie ob­ja­wa­mi mody. Skąd­że ten ostry wy­raz "pla­giat", sko­ro idzie o rzecz tak nie­win­ną jak moda? Stąd, że cho­ciaż po­szko­do­wa­ne­go nie ma, jed­nak od stro­ny su­biek­tyw­nej ta po­życz­ka, ten wpływ przed­sta­wia się jako przy­własz­cze­nie so­bie my­śli ob­cej, jako omi­nię­cie wła­ści­wej dro­gi twór­czej. Ze wzglę­dów pe­da­go­gicz­nych ktoś mu­siał raz na­zwać ten pro­ce­der po imie­niu, aby obu­dzić drze­mią­ce w Pol­sce su­mie­nie ory­gi­nal­no­ści. Mody, prą­dy nie są czymś tak nie­win­nym, jak to się przed­sta­wia w hi­sto­riach li­te­ra­tu­ry. Może pod­kre­śla­nie tego mo­men­tu, w któ­rym one są pla­gia­tem, nie na­le­ży do hi­sto­ry­ka li­te­ra­tu­ry - ale na­le­ży do jej kry­ty­ka, do jej ety­ka...

Pla­gia­ty, w zna­cze­niu tu prze­ze mnie uży­tym: jako nie­zbęd­ny su­biek­tyw­nie mo­ment "mody" czy "prą­du", da­ły­by się ła­twiej wy­ba­czyć, gdy­by moż­na było wy­ka­zać, że owe prą­dy i mody są "nad­bu­do­wa­mi" w sen­sie mark­sow­skim, któ­re w pew­nych wa­run­kach hi­sto­rycz­nych, czy ści­ślej: spo­łecz­no-go­spo­dar­czych, wszę­dzie się sa­mo­rzut­nie wy­ła­nia­ją, i to wszę­dzie w po­dob­nej for­mie. Tego jed­nak wca­le wy­ka­zać się nie da; moż­na co naj­wię­cej snuć zręcz­ne kom­bi­na­cje na te­mat za­leż­no­ści, lub jesz­cze mniej: związ­ku, mię­dzy tymi wa­run­ka­mi a li­te­ra­tu­rą, i to snuć je za­wsze post fac­tum, ale wę­zła przy­czy­no­we­go się nie wy­kry­je. Na­to­miast ide­ali­stycz­ne poj­mo­wa­nie dzie­jów (li­te­ra­tu­ry) po­tra­fi ukła­dać swo­je łań­cu­chy przy­czy­no­we o wie­le ła­twiej i bar­dziej prze­ko­ny­wa­ją­co, zwłasz­cza w szcze­gó­łach. Więc po pro­stu tak: po­eta A stwo­rzył pew­ną myśl, po­mysł, sy­tu­ację, chwyt, sło­wo; po­eta B wziął od nie­go tę myśl i na tej pod­sta­wie stwo­rzył nową - lub nie stwo­rzył, za­miast wy­ku­pić pla­giat, za­ma­sko­wał go tyl­ko itd. Oczy­wi­ście dzia­ło się to wszyst­ko z po­wo­du pew­nych po­trzeb du­cha, w któ­rych skład wcho­dzi wszyst­ko, więc tak­że i po­trze­by go­spo­dar­czo-spo­łecz­ne. Jed­nak nie będę się tu o tych dwóch kon­cep­cjach roz­pi­sy­wał, dość że dla prak­ty­ki li­te­rac­kiej co­dzien­nej po­ję­cie pla­gia­tu musi po­zo­stać obo­wią­zu­ją­ce. Na­wet gdy­by ma­te­ria­lizm dzie­jo­wy był apa­ra­tem na­praw­dę zdol­nym roz­ja­śnić kau­za­li­sty­kę twór­czo­ści li­te­rac­kiej, po­stu­lat ory­gi­nal­no­ści po­zo­sta­je w mocy. "Wa­ru­nek", "pod­ło­że", "prąd" same przez się nic nie wy­two­rzą; "duch dzie­jów" za­py­ty­wa­ny mil­czy; trze­ba wy­my­ślać sa­me­mu, i to nie w sen­sie od­ga­dy­wa­nia du­cha dzie­jów i do­ga­dza­nia mu, lecz - trze­ba nie­ja­ko sa­me­mu być na swo­im od­cin­ku du­chem dzie­jów, cał­kiem za­ro­zu­mia­le i przy­mu­so­wo.

W du­chu fu­tu­ry­stycz­nym jest na­wet pew­ne, że tak po­wiem, me­cha­nicz­ne roz­huś­ta­nie ory­gi­nal­no­ści, czy­li eks­pe­ry­men­ta­tor­stwo.

* * *

Przy dzi­siej­szym roz­wy­drze­niu mark­so­ida­lym (mod­ny wy­raz: od­bi­cie, od­zwier­cia­dle­nie) mógł­by się zna­leźć ktoś, co by upo­mi­na­nie się o sza­cu­nek dla cu­dzej wła­sno­ści li­te­rac­kiej na­zwał "od­bi­ciem" bur­żu­azyj­ne­go pra­wa wła­sno­ści in­dy­wi­du­al­nej "na płasz­czyź­nie" li­te­ra­tu­ry. A jed­nak i w So­wie­tach wy­cho­dzą jesz­cze dzie­ła pod na­zwi­skiem swych au­to­rów. Mil­le­row­ski ide­ał twór­czo­ści bez­i­mien­nej zisz­cza­ła u nas ja­kiś czas kra­kow­ska "Ga­ze­ta Li­te­rac­ka", ba­ła­mu­cąc nie­zmier­nie swych czy­tel­ni­ków, któ­rzy czy­ta­jąc wciąż ar­ty­ku­ły nie pod­pi­sa­ne, tra­ci­li cią­głość wąt­ków my­śli.

* * *

Krad­ną cza­sem i li­te­ra­ci, któ­rzy są sami spryt­ni i po­my­sło­wi - krad­ną, bo są wraż­li­wi i po­zna­ją się na war­to­ści przed­mio­tu, któ­ry ich wabi. Nie­spryt­ni krad­ną tyl­ko modę, bo mu­szą mieć cu­dzą gwa­ran­cję.

Kra­dzież li­te­rac­ką po­peł­nia­ją mło­dzi zdol­ni lu­dzie cza­sem jako po­życz­kę, jako za­licz­kę na kon­to wła­sne­go bo­gac­twa. Go­rącz­ko­wa at­mos­fe­ra ży­cia li­te­rac­kie­go w wiel­kim mie­ście wy­ma­ga od nich suk­ce­sów na­tych­mia­sto­wych, nie daje im cza­su po­my­śleć, roz­wi­nąć się; wte­dy po­ma­ga­ją so­bie pla­gia­ci­kiem - zresz­tą w naj­lep­szej wie­rze, że go spła­cą póź­niej­szą wła­sną twór­czo­ścią.

PRA­WO RE­PRO­DUK­CJI. - ZRY­WA­NIE WĄTKÓW. - ADA­MI­CI

Nie­co ina­czej ma się rzecz z pra­wem re­pro­duk­cji. W prze­my­śle re­pro­duk­cją na­zy­wa się uzu­peł­nia­nie zu­ży­tych ma­szyn, za­pa­sów itd., poza nor­mal­ną pro­duk­cją i jej nad­wyż­ka­mi. Kul­tu­ra tech­nicz­na wy­ma­ga, żeby nie za­gi­nę­ła pa­mięć i wie­dza o in­stru­men­tach i ma­szy­nach po­prze­dza­ją­cych nowy sto­pień roz­wo­ju tech­ni­ki; stąd ko­niecz­ność od­po­wied­niej na­uki. W kul­tu­rze li­te­rac­kiej waż­ne jest, by zdo­by­cze po­ezji i kry­ty­ki nie za­tra­ca­ły się, lecz su­mo­wa­ły, żeby każ­de po­ko­le­nie na­sią­ka­ło nimi i prze­ka­zy­wa­ło na­stęp­ne­mu po­ko­le­niu; na tych zdo­by­czach, już to sprze­ci­wia­jąc się im, już to roz­wi­ja­jąc je da­lej, mają bu­do­wać na­stęp­cy. Otóż je­że­li np. przez dłuż­szy czas mie­li­śmy na­śla­dow­ców Żerom­skie­go i Wy­spiań­skie­go, to cho­ciaż ich dzie­ła su­biek­tyw­nie były pla­gia­ta­mi, ko­niecz­ny­mi dla tych, któ­rzy je ro­bi­li, jed­nak ze sta­no­wi­ska hi­sto­rycz­no­li­te­rac­kie­go były rów­no­cze­śnie re­pro­duk­cją. Osta­tecz­nie wzo­ry są na to, aby się nimi przej­mo­wać, na­wet aby je ja­kiś czas na­śla­do­wać, wy­pró­bo­wy­wać, roz­wi­jać. Każ­da li­te­ra­tu­ra za­wie­ra ta­kie na­war­stwie­nia. Każ­da pol­ska po­wieść współ­cze­sna za­wie­ra w so­bie jako prze­tra­wio­ne czy prze­zwy­cię­żo­ne wpły­wy Kra­szew­skie­go, Orzesz­ko­wej, Pru­sa, Sien­kie­wi­cza, a może już np. i K. Ban­drow­skie­go lub Nał­kow­skiej. Nie li­cząc se­tek bez­i­mien­nych po­przed­ni­ków, bo prze­cież każ­de sło­wo ję­zy­ka oj­czy­ste­go też jest pro­duk­tem po­ezji.

Na­wet moż­na po­wie­dzieć, że siłą re­pro­duk­cji mie­rzy się war­tość czy na­tę­że­nie li­te­ra­tu­ry na­ro­do­wej. Otóż pol­ska li­te­ra­tu­ra ma to do sie­bie, że za dużo kar­mi się pla­gia­ta­mi, za mało wpły­wa­mi; raz po raz zry­wa­ją się wąt­ki już na­wią­za­ne, nie wy­ży­wa­jąc się do­sta­tecz­nie. Bo­daj tyl­ko ro­man­tyzm i po­zy­ty­wizm (re­alizm) za­do­mo­wi­ły się w niej na czas dłuż­szy. Tzw. nić tra­dy­cji na­ro­do­wej to nie żad­na piła pa­trio­tycz­na, to nie wy­wą­chi­wa­nie ja­kichś po­stu­la­tów mi­stycz­nych (tzw. do­cie­ra­nie do głę­bin du­szy na­ro­do­wej), lecz po pro­stu cią­głość wła­snej my­śli, roz­ra­sta­ją­cej się. Gdy się ta myśl raz prze­rwie, naj­czę­ściej nie war­to już od­na­wiać jej, trze­ba ska­kać i go­nić, bo świat już po­szedł da­lej.

Co do ta­kich róż­nych wąt­ków, któ­re by w li­te­ra­tu­rze na­szej mo­gły się stać tra­dy­cją, to jed­no z dwoj­ga: albo kry­ty­ka nie speł­nia­ła swe­go za­da­nia i za­nie­dby­wa­ła te wąt­ki re­kla­mo­wać, albo speł­nia­ła je aż nad­to do­brze, to zna­czy za­nie­dby­wa­ła ro­dzi­me wąt­ki roz­myśl­nie, znaj­du­jąc za gra­ni­cą wąt­ki o wie­le cen­niej­sze.

Jak przy­kro od­czu­wa­ją zry­wa­nie się ta­kich wąt­ków ci, któ­rzy je roz­po­czę­li, świad­czy przy­kład p. Ana­to­la Ster­na, któ­ry w "Wia­do­mo­ściach Li­te­rac­kich" w r. 1926 ar­ty­ku­łem Czyż­by śmierć po­ezji? pierw­szy pi­sał o po­ezji pro­le­ta­riac­kiej. Ato­li dys­ku­sja na do­bre za­czę­ła się do­pie­ro w roku 1928 i w nu­me­rze z 29 lip­ca tego roku p. Stern o wy­wo­dach jed­ne­go z dys­ku­tan­tów musi po­wie­dzieć, że od­kry­wa­ją dru­gi raz Ame­ry­ki, że za­czy­na­ją od Ada­ma, i tych, któ­rzy w ten spo­sób wjeż­dża­ją. na­zy­wa - ada­mi­ta­mi.

Poj­mu­ję, że to może iry­to­wać, bo i mnie iry­tu­je. Wy­star­czy pójść na ja­ki­kol­wiek od­czyt dys­ku­syj­ny, aby tego do­świad­czyć, że gdy dys­ku­sja już sku­pi się oko­ło dwóch sta­no­wisk prze­ciw­nych, a świa­do­mych rze­czy, na­gle wy­ry­wa się ja­kiś ten trze­ci i jak gdy­by ni­g­dy nic za­czy­na od Ada­ma i Ewy.

Brak sza­cun­ku dla my­śli prze­ży­tej, prze­pra­co­wa­nej, skom­pli­ko­wa­nej. A wsku­tek tego - na­iw­ne pla­gia­tor­stwo.

* * *

Za­da­nie dla Aka­de­mii Li­te­ra­tu­ry jest:

nie żeby wy­dać bra­ku­ją­ce u Adal­ber­ga pol­skie przy­sło­wia por­no­gra­ficz­ne (cze­go chce Boy-Żeleński),

lecz: żeby po pal­cach da­wać pla­gia­to­rom, nie po­zwa­lać na im­por­ty z za­gra­ni­cy bez zba­da­nia ja­ko­ści to­wa­ru, roz­ja­śniać nowe rze­ko­mo za­gad­nie­nia, wy­kry­wa­jąc w nich tyl­ko nową od­mia­nę za­gad­nień daw­nych - po pro­stu ro­bić trud­no­ści, aby nie wy­wa­la­no otwar­tych drzwi. Pil­no­wać cią­gło­ści za­gad­nień i dys­ku­sji li­te­rac­kiej.

* * *

Kto są ci lu­dzie z drzwia­mi na ple­cach?

To są pi­sa­rze pol­scy, któ­rzy pa­so­ży­tu­ją na kwe­stiach już daw­no za­ła­twio­nych, roz­ba­bru­ją je, eks­plo­atu­ją, uda­ją bo­ha­ter­ski wy­si­łek.

Nie tyl­ko wy­wa­li­li otwar­te drzwi, ale nad­to prze­ma­lo­wu­ją je i za­opa­trzyw­szy w nowy na­pis, urzą­dza­ją za nimi swój kra­mik.

W każ­dej kul­tu­rze umy­sło­wej krą­ży dużo spo­sob­no­ści do tru­izmów. Mógł­bym zro­bić spis tego, co w za­kre­sie teo­rii kry­ty­ki lub my­śli w ogó­le może być na nowo w Pol­sce od­kry­te i może przy­spo­rzyć lau­rów od­kryw­cy. Są to róż­ne prą­dy, któ­re ja w swych ba­da­niach przyj­mu­ję już za zna­ne i go­to­we, ale nie­ste­ty one u nas nie są zna­ne i do­zna­ne, prze­zwy­cię­żo­ne, cze­ka­ją na po­now­nych od­kryw­ców. Więc jak­że ja mogę za­pu­ścić ko­rze­nie?

O SZA­CU­NEK DLA PIERW­SZEJ RĘKI

Pa­tro­na­mi pla­gia­tów robi się u nas Mo­lie­ra, Szek­spi­ra, Fre­drę. Za­wsze te wzo­ry hi­sto­rycz­no­li­te­rac­kie z prze­szło­ści, na­wet u fu­tu­ry­stów! Żyją­cy w prze­szło­ści Boy-Żeleń­ski, dla któ­re­go owe wzo­ry są mu­ro­wa­ne, ukuł po­gar­dli­wy wy­raz: wpły­wo­lo­gia, wzmac­nia­jąc tym spo­so­bem po­zy­cję pla­gia­to­fi­lów na­ro­do­wych. Ale póź­niej mu­siał się sam prze­ko­nać, że na Za­cho­dzie tym­cza­sem wy­sub­tel­ni­ło się po­ję­cie pla­gia­tu. Mia­no­wi­cie na kon­gre­sie te­atral­nym w Pa­ry­żu po­ja­wi­ło się żą­da­nie re­ży­se­rów, aby po­my­sły re­ży­ser­skie do­zna­wa­ły ochro­ny pra­wa au­tor­skie­go. W fe­lie­to­nie Ko­nik po­lny - mrów­ką... (cykl Pi­ja­ne dziec­ko we mgle) Boy z wiel­kim i obu­rzo­nym za­pa­łem zwal­cza ten pro­jekt, do­wo­dząc, że był­by on źró­dłem wiecz­ne­go pie­niac­twa. Przy­ta­cza oczy­wi­ście tyl­ko gło­sy prze­ciw pro­jek­to­wi, musi jed­nak przy­naj­mniej tyle za­zna­czyć, że żą­da­nie samo "w za­sa­dzie", "w abs­trak­cji" jest słusz­ne i że "za­pał (zbyt­ni) w re­gla­men­ta­cji praw du­cha jest w na­stro­ju epo­ki".

W Pa­ry­żu cho­dzi­ło re­ży­se­rom o od­szko­do­wa­nie pie­nięż­ne za pla­gia­ty po­peł­nio­ne na ich po­my­słach. Wy­su­nę­li ta­kie żą­da­nie za­pew­ne tyl­ko dla za­ostrze­nia swej tezy, dla pod­kre­śle­nia, że tak­że po­my­sły złą­czo­ne z cu­dzym utwo­rem mogą być sa­mo­dziel­ną wła­sno­ścią du­cho­wą, po­dob­nie jak mu­zy­ka do­ro­bio­na do cu­dze­go tek­stu.

Na­to­miast w po­wyż­szych mo­ich roz­trzą­sa­niach nie cho­dzi­ło wca­le o krzyw­dę ma­te­rial­ną pla­gia­to­wa­nych, tyl­ko o ich pra­wa mo­ral­ne, a głów­nie - o sza­cu­nek dla my­śli ory­gi­nal­nej, dla "pierw­szej ręki".

______________________

1 P.p. To samo ty­czy się tak­że su­ro­wych te­ma­tów. Ta­kich fal chwi­lo­wych (ko­niunk­tur) po­ja­wia się w li­te­ra­tu­rze mnó­stwo. Kil­ka lat temu np. z po­wo­du wspól­nej książ­ki o zwie­rzę­tach, wy­da­nej przez Nał­kow­ską i Wie­lo­pol­ską, po­sy­pa­ły się no­we­le ze świa­ta zwie­rzę­ce­go. Naj­więk­szą falę wy­two­rzył Gra­biń­ski da­jąc wzór no­wel nie­sa­mo­wi­tych, zwłasz­cza ko­le­jo­wych. Na­li­czy­łem oko­ło 7 i prze­sła­łem au­to­ro­wi. - A run na po­wie­ści wo­jen­ne, na po­wie­ści bio­gra­ficz­ne, a po­wódź re­por­ta­ży... Zresz­tą zo­bacz uwa­gi w Pro­gra­mo­fo­bii o war­to­ści li­te­rac­kiej sa­mych po­my­słów i te­ma­tów

2 Przy­pi­sek póź­niej­szy. Nie­daw­no bro­nił się w ten sam spo­sób F. Go­etel jako au­tor po­wie­ści Z dnia na dzień, któ­rej mo­tyw ra­mo­wy przy­po­mi­na Fał­sze­rzy A. Gi­de­'a. Z wła­snej prak­ty­ki znam dwa ta­kie przy­pad­ki. - Wie­rzę też, iż pew­ne te­ma­ty (fa­bu­ły), jako wy­nik szcze­gól­nych za­in­te­re­so­wań czło­wie­ka, zo­sta­ły wy­my­ślo­ne po kil­ka, a na­wet po kil­ka­na­ście razy na nowo. Np. taki te­mat, że ar­ty­sta (po­eta czy ma­larz) nie­zna­ny uda­je, że umarł czy że po­peł­nił sa­mo­bój­stwo, a wte­dy do­pie­ro zdo­by­wa sła­wę u kry­ty­ki i pu­blicz­no­ści - po czym wra­ca i robi sąd. Ze­msta nad kry­ty­ką jest ma­rze­niem wie­lu au­to­rów.

3 P.p. W "Wia­do­mo­ściach Li­te­rac­kich" nr 510 (an­kie­ta o So­wie­tach) pi­sze Mi­chał Cho­ro­mań­ski mię­dzy in­ny­mi: "...boję się po­wie­dzieć, iż po­dej­rze­wam na­szą li­te­ra­tu­rę o nie­ist­nie­nie... Mó­wię o fak­tach nie­zmier­nie smut­nych. Gdy przy­po­mi­nam so­bie, jak w 1928 tłu­ma­czy­łem współ­cze­snych po­etów pol­skich na ję­zyk ro­syj­ski, mam przy­kre uczu­cie, że mnie na­bra­no i że po pro­stu tłu­ma­czy­łem z po­wro­tem Sie­wie­ria­ni­na, Ach­ma­to­wą, So­ło­gu­ba, Ma­ja­kow­skie­go, Je­sie­ni­na. ...pra­cu­jąc nad (tą) ana­lo­gią - aby przy­naj­mniej czymś od­róż­nić pol­skich po­etów od ro­syj­skich - mu­sia­łem świa­do­mie uży­wać po­lo­ni­zmów. One tyl­ko mo­gły prze­ko­nać czy­tel­ni­ka ro­syj­skie­go, że czy­ta po­etów ob­cych. Oczy­wi­ście, nie mó­wię tu o wszyst­kich po­etach i o wszyst­kich wier­szach, jed­nak­że o ich więk­szo­ści".

4 P.p. Me­cha­nizm za­po­mi­na­nia w ta­kich wy­pad­kach opi­sa­ny jest w bro­szu­rze Freu­da O psy­cho­pa­to­lo­gii ży­cia co­dzien­ne­go. Za­po­mi­na się to, co mo­gło­by ob­cią­żyć du­szę przy­kro­ścią lub obo­wiąz­kiem. To­też wdzięcz­ność in­te­lek­tu­al­na jest tu zja­wi­skiem rzad­kim i wy­ma­ga spe­cjal­nej tre­su­ry pa­mię­ci i ho­no­ru.

Czy­taj da­lej: *** (Gdy w piersi twej zbudzi się iskra boża) – Karol Irzykowski