Szczególną likwidację futuryzmu przeprowadza nr 6 "Zwrotnicy": świadomą i mimowolną.
Na czele znajdujemy list sławnego apostoła i założyciela futuryzmu, Marinettiego, do redakcji "Zwrotnicy" z pozdrowieniem entuzjastycznym, z krótkim wyznaniem dawnej wiary - i z tą pasją reklamy, która już należy do stylu futurystycznego: " "Zwrotnica" - woła Marinetti - jest miejscem zamieszkiwanym przez boskość!"
Lecz zaraz na drugiej stronie redaktor pisma, p. Tadeusz Peiper, przeprowadza surową, głęboką i przeważnie trafną analizę i krytykę haseł futuryzmu, zwłaszcza tych haseł, które głosił sam Marinetti. Ciekawym, jak to będzie- smakowało samemu Marinettiemu, czy nie uzna tej krytyki za zdradę lub czy - przeciwnie - zobaczy i w niej postępowanie futurystyczne?
Przy tej sposobności chcę zwrócić uwagę na redaktora "Zwrotnicy", T. Peipera, jako na niezwykłą siłę na polu analizy i krytyki estetycznej. Poznawszy najnowszą twórczość poetycką Francji i Hiszpanii, wrócił do Polski i wstąpił w szeregi "najmłodszych" - ale mając już w zanadrzu bardzo wiele zastrzeżeń. Pamiętam jego artykuł o najnowszej liryce hiszpańskiej, zamieszczony w jakimś futurystycznym piśmie krakowskim - pokazywał on tyle tajników zakulisowych sztuki futurystycznej, że z pewnością nasi tubylczy bojowcy futuryzmu uznawali go za nieoportunistyczny i nieostrożny. Bo cała nasza dotychczasowa produkcja futurystyczna była nastawiona właściwie tylko do walki na zewnątrz, nie do dyskusji i rozwoju wewnętrznego. Był to klan, w którym obowiązywała solidarność i sekret. T. Peiper przywiózł dla tego zbyt polskiego, wygodnego futuryzmu trochę Europy. Chciał go podbić w górę i w teraźniejszym swoim artykule wykazuje, że futuryzm mógłby odegrać doniosłą rolę kulturalno-narodową dla Polski, że mógł był nawet doczekać się - urządowienia.
Dlaczego tak się nie stało? Moim zdaniem dlatego, że futuryzm, przeszczepiony do nas z zagranicy, nie wypuścił oryginalnych korzeni, nie przerodził się, tylko wyrodził. Sam p. Peiper między wierszami daje to do zrozumienia, gdy np. powiada, że głosić antypsychologizm u nas, gdzie literatura nigdy psychologią przesycona nie była, jest bezkrytycznym powtarzaniem haseł zagranicznych. - Lecz dziś już za późno na dorabianie polskiemu futuryzmowi korzeni. Pogłębienie, które mu urządza zwrotniczy Peiper, jest zarazem pogrzebem.
Zasadniczym zwrotem u tego zwrotniczego jest zwłaszcza to, że wytacza stanowczy proces propagowanej przez futuryzm metodzie burzenia składni i logiki. "Bez składni możemy co najwyżej sporządzić inwentarz świata, ale nigdy nie zdołamy oddać życia świata". "Bez składni nie ma związku zjawisk".
W ogóle ten ustęp, nawołujący do powrotu do sensu, zdolny jest epatować nie filistrów, lecz właśnie - epaciarzy. Peiper jest zdrajcą. Twierdzi: "Tylko zdanie może być terenem zdobyczy literackich". Naturalnie! Futuryzm musi powrócić do sensu, ponieważ nonsens okazał się za ciasny. Jeżeli się chce wyrazić wszelką irracjonalność czy bezsens życia, trzeba się posiłkować narzędziem zapożyczonym od racji, narzędziem nierównie niebezpieczniejszym niż nonsens.
Futuryści przebywają ewolucję. Była ona dla nich potrzebna indywidualnie. Czy reszta świata kulturalnego zyskała coś przez te doświadczenia i błędy? Sami futuryści oczywiście chcieliby wmówić w świat, że tak. I tak by było, gdyby powrót po spirali był pewnym wzbogaceniem. Ale - ja przynajmniej - tych korzyści nie widzę. Jeżeli p. Peiper np. konstatuje, że poecie potrzebne są swobody wewnątrz zdania, że gramatyka nie może dawać żadnych stałych norm, bo "gramatyka nie jest przepisem, lecz spisem" - to lingwiści od dawna o tym wiedzą.
P. Bruno Jasieński w tymże numerze "Zwrotnicy" podaje "bilans" polskiego futuryzmu. Mamy tu wspaniałe gesty literackohistoryczne. Zupełnie gotowe dla przyszłej literatury z r. 1944. P. Jasieński "przezwyciężył" futuryzm! Inni myśleli, że futuryzm dogorywa na przedwczesny uwiąd starczy, ale to zamieranie okazało się pięknym samobójstwem. "Ja nie jestem już futurystą - woła p. Jasieński - podczas gdy wy wszyscy (tj. wy przeciwnicy, czytelnicy, publiczność) jesteście futurystami". Takeśmy was wychowali. Teraz się rozchodzimy każdy w swoją drogę, jak swego czasu Lech, Czech i Rus. Dotychczasowe zaś akta i dzieła futuryzmu polskiego zostały zapakowane, związane sznurkiem i przekazane przyszłemu historykowi literatury polskiej, do którego p. Jasieński odwołuje się parę razy. Szczególnie ważne będą dla niego fakty męczeństwa futurystów, gdzie i kiedy publiczność obrzuciła ich zgniłymi jajami, lub kiedy futuryści "atakowali polskiego burżuja w jego legowisku - w Warszawie".
To jedno musi się przyznać futurystom, że dzięki taktyce wziętej od stronnictw politycznych zdołali mimo szczupłości swej grupki i swej ideologii wzniecić więcej hałasu, niżby im według prawdziwej doniosłości zjawiska w udziale przypadło.
Przykładem zacieśnienia horyzontów umysłowych po wojnie u nowych literatów jest to, co p. Jasieński pisze o maszynie. Każdy futurysta uważa za swój obowiązek określić swój stosunek do maszyny; - bez tego nie ma futuryzmu. P. Jasieński wywodzi, że stanowisko futuryzmu polskiego względem maszyny jest inne niż włoskiego i rosyjskiego. Dobrze - ale w ogóle cały problemat jest narzucony, przejęty skądinąd; odpowiedź jest inna, lecz pytanie to samo. Główna zaś oryginalność myślicielstwa leży i leżała zawsze w pytaniach. Jakaż jest ta odpowiedź polskiego futuryzmu czy też samego p. Jasieński ego? Włoski apoteozuje maszynę, rosyjski pojmuje ją jako sługę człowieka, polski zaś upatruje w maszynie nie produkt człowieka, lecz "jego nadbudowę, jego nowy organ", i stosunek człowieka do maszyny jest stosunkiem organizmu do swego nowego organu - jak człowieka do własnej ręki. P. Jasieński widocznie zasłyszał, że niektóre aparaty są jak gdyby powtórzeniami pewnych zmysłów ludzkich, i w poszukiwaniu patriotycznym, co by tu zarezerwować dla polskiego futuryzmu, na tej zdawkowej analogii oparł swoją "odpowiedź polską" "z gruntu odmienną" - w rzeczywistości jałową i obojętną. Chce ona na gwałt różnić się czymś od rosyjskiej, ale nie może. To nie przeszkadza jednak p. Jasieńskiemu głosić pysznie, że "polski futuryzm nauczył człowieka współczesnego" (więc nie tylko Polaka, lecz i Szweda, i Japończyka) "widzieć w przedmiotowych formach cywilizacji piękno swego wzbogaconego ciała".
Całe dzieciństwo tego - zresztą tylko werbalnego - stawiania problematów okaże się, jeżeliby sobie uprzytomnić, jaką rzeczywiście wielką i głęboką przeszłość miały te kwestie w Polsce. Rady Marinettiego, aby pluć na przeszłość, zastosowało wielu futurystów w ten sposób, że prócz czasopism i utworów futurystycznych nie czytają już nic, zwłaszcza z epoki przedwojennej. Inaczej p. Jasieński nie ośmieliłby się wystąpić z takimi tezami w kwestiach, nad którymi tak głęboko zastanawiał się Stanisław Brzozowski. Ale u niego nie było mowy o tym, czy kochać maszynę, czy nienawidzieć, czy coś pośredniego dla niej odczuwać. Nie o maszynę idzie, lecz o technikę, o mechanizm życia współczesnego, o całe przesilenie kulturalne. Giełda, polityka, wojna, literatura są problematami o wiele trudniejszymi od maszyny, ponieważ ich mechanizm jest niewidzialny. Brzozowski, gdyby żył, prawdopodobnie nazwałby całe postawienie kwestii przez Marinettiego zabawką lub kaprysem wzbogaconego snoba, takiego fabrykanta, który dawszy swoim robotnikom fikcyjny udział w zysku, zadowolony z siebie puszcza dymek ze swego wonnego cygara naprzeciw dymów unoszących się z kominów swojej fabryki i odczuwa nagłą miłość do komina. O maszynie pisał Brzozowski w związku z powieścią Berenta pt. Fachowiec, która opisuje los wykwalifikowanego robotnika, zmuszonego do tej samej wciąż roboty - w związku z Trzęsawiskiem Sinclaira. O maszynie nie można pisać nie wspominając zarazem o problemacie pracy ludzkiej. Nasi futuryści, ludzie zamożni, tego problematu nie odczuwają, bo go na własnej skórze nie poznali - stąd pochodzi ich bawidełkowe stawianie kwestii maszyny.
Wspomniałem o Brzozowskim dlatego, że p. Peiper o nim wspomniał. Ale to jest święty, którego się wzywa dla honoru i ozdoby, nie dla praktyki. Przepaść jest ogromna między świeżą przeszłością a teraźniejszością w literaturze. Panowie najmłodsi powinni pamiętać, że do głosu i pewnego znaczenia przyszli dzięki katastrofie wojennej, co jak wybuch wulkanu zasypała tę świeżą przeszłość, wyświadczając im za darmo tę usługę, której Marinetti przed wojną oczekiwał od palenia muzeów. A prócz tego korzystali przez pięć lat z kredytu moralnego społeczeństwa, który zwracali w zupełnie zdewaluowanej i zwariowanej gotówce.
P.p. Futuryści odpowiedzieli w jednodniówce Awangarda (16 II 1924) artykułem Likwidacja likwidatora; ja replikowałem w "Wiadomościach Literackich" pt. Awangardzistom - utarcie nosa, a później jeszcze artykułem pt. Fabrykowanie przeciwników (nr 36 "W. L.") w odpowiedzi na artykuł p. Sterna w łódzkim "Głosie Polskim" z 19 VII 1924 pt. Maszyna jako ideał sztuki dzisiejszej a przesądy estetyczne.