Istnieje pewna zbrodnicza, miljonowa mafja,
której podła działalność nie da się niestety „podcią
gnąć” pod paragrafy kodeksu karnego, chociaż czon-
kowie jej zasługują na wszelkie istniejące, a nawet
zaniechane już sposoby torturowania, na ciężkie wię-
zienie z ciemnicą, na chłostę publiczną lub doraźne
mordobicie. Ta zorganizowania banda, ta „ferana”
ciemnych indywiduów działa wyłącznie na terenie
kin. Kradną? Nie. To byłoby zrozumiałe. Wywo
łują zgorszenie moralne? Nie. To byłoby raczej
przyjemne. Cóż więc te wyrzutki robią?
Czytają głośno napisy filmowe.
Nie wiem, kochany czytelniku, czy i za tobą łażą.
Za mną — zawsze. Gdy tylko siądę w kinie, siada
tuż za mną (lub czeka tam już na mnie) jakaś parka
i nagłos, z kretyńskim uporem, odczytuje napisy. Je
żeli parka składa się z samca i samicy, speakerką jest
zazwyczaj ona. Jeżeli to para chamów rodzaju mę
skiego, czytają naprzemian. Jeżeli dwie idjotk. —
jednocześnie. Zdarzało mi się niejednokrotnie mieć
za sobą całe rodziny. Wtedy recytacje odbyvały
się według zasad „rozkładania głosów“ (melodekla-
macja) z wpadkami cienkich głosików dziecięcych.
Najgorszą odmianą tych potworów są typy, nietyl-
ko odczytujące napisy, ale wręcz i poprostu opowia
dające głośno, co się na ekranie dzieje. Zjawić się
napis:
„I cóż z naszą sprawą, kochany hrabio? Czy zoba
czę kiedy swoje pieniądze”?
Bydlę zaczyna sylabizować:
— I... i... có... có... cóż z na... na-na-naszą sprawą
ko... kocha... kochany hrabio... bio...
Napis tymczasem znikł, pyta się więc bydlęcia
obok, co tam „stało napisane". Drugie bydlę mówi:
— Pytał się jego, co z tą sprawą i czy jemu forsę
odda.
Na ekranie widać już hrabiego i jego adwersarza,
rozmawiających z ożywieniem. Bydlę znów zaczyna:
— O! On właśnie teraz jego zapytuje, co z tą spra
wą i czy odda mu pieniądze. Ha ha. Głupi byłby,
żeby oddał.
Hrabia, w pogoni za cyrkówką, jest już w Bagda-
dzie; wybuchła tam rewolucja. Arabowie pędzą na
spienionych koniach. Napisu na szczęście niema.
Ale bydlę jest. Więc gada:
— Do Palestyny pojechał po pieniądze. Tam ży-
dy na koniach jeżdżą. A jej nie może znaleźć. O —
leci z rewolwerem. Coś się tego starego pyta.
Zjawia się napis: „Ale Hussan ibn Mustafa nie
poznał swego dobroczyńcy".
Matowy, kretyński głos odzywa się natychmiast:
— Ale Hu... Hussan i... ibn... Musztarda... nie
po... po... poznał swego dobro... dobrodzieja.
A kolega tępego chama dodaj e ciekawy komen
tarz:
— O — nie poznał go. On nie wie, że to on, bo
go nie poznał. Żeby go poznał, toby wiedział, a tak
to nie wie.
...A tu już maharadżowie walą z karabinów ma
szynowych w okna podziemnego kabaretu w Lizbo
nie. Szampanita śpiewa angielskiego szlagiera:
Speak gently to the herring
And kindly to the calf...
Na ekran pada przekład piosenki:
Gdy dziewczę cię pokocha,
Całuska chętnie da...
Potwór rzuca dowcip:
— Albo da, albo nie da! Co?
Drugi się z nim zgadza:
— Możliwe, że nie da, a możliwe, że da.
I śmieją się. Dosyć długo się śmieją, bełkocąc, se
pleniąc, śliniąc, charcząc i kwicząc wszystko co wi
dzą, czytają, myślą i czują.
A kiedy im zwrócić uwagę, żeby byli cicho, psy-
knąć lub skarcić surowo wzrokiem, obrażają się
śmiertelnie i sypią zjadliwe uwagi:
— Jak pan taki nerwowy, to niech pan w domu
siedzi.
— Patrzcie go! Żydowski hrabia!
— Wacek, daj spokój, co tam będziesz z byle kim
gadał!
— Kiedy ja nie potrzebuję uwag słuchać! Inte
ligencja!
— Zapłaciłem za bilet tak samo jak pan!
— Niech pan swego nosa pilnuje!
— Też wychowanie!
Dużo potrafią powiedzieć. W tym momencie
aparat zaciął się i ekran przez ćwierć sekundy jest
ciemny. Chamy już walą nogami w podłogę i stu
kają laskami. Bo to już dla nich „granda". Już ich
ktoś chce nabrać. Za jego „forsę" wszystko musi być
w porządku — i nawet najdrobniejszy, najkrótszy
defekt genjalnej maszyny budzi w tej kanalji coś
w rodzaju potwornego tryumfu.
Pp. właścicielom kin będę bardzo wdzięczny, jeżeli
zechcą przedrukować ten feljeton w formie ulotki
i bezpłatnie rozdawać w swych teatrach.
Źródło: Jarmark rymów, Julian Tuwim, 1934.