Wyrzucony na świat ten silną Stwórcy dłonią,
Obiegłem w koło życie i u celu stoję;
Oczy, wprzódy łez pełne, dzisiaj łez nie ronią,
Wprzódy umrzeć się bałem, dziś już się nie boję.
I czuję w głowie mojéj przedśmiertelne dreszcze
I w piersiach moich przyszły zaród śmierci czuję.
W sercu życia maleńka iskra tleje jeszcze
Lecz już dusza znękana, ku niebu wzlatuje.
Bądź zdrów świecie na zawsze, na wieki, na wieki!
Bądźcie zdrowi, wy coście zmierzyli mi życie,
Przebaczam wam, nas wszystkich koniec niedaleki,
Przebaczam wam — niewiecie nigdy co czynicie.
Żegnam cię miejsce, kędym się urodził,
Żegnam cię ziemio, księżycu i słońce!
O! nie jedno cierpienie gorzkie, dojmujące,
Widok wasz sercu mojemu osłodził.
I ciebie żegnam luba — nie! — nie żegnam ciebie —
Nie żegnając się nawet znajdziemy się w niebie.
I w téj szczęśliwéj połączenia chwili,
Spotkamy się, jakgdybyśmy się nierozłączyli.
Jedno może wspomnienie chwil naszéj miłości,
Miłe mi jest i dzisiaj, tak jak przedtém było.
I nie jeden mi skarbu wspomnień pozazdrości,
Bo z niemi umrzeć nawet — o luba! tak miło!
Ja i dzisiaj pamiętam téj miłości dzieje!
Kiedym był nieszczęśliwy, tyś mnie pokochała,
Kiedym utracił życia i szczęścia nadzieje,
Przyszłaś żebyś łzy swoje z mojemi zmięszała.
Dzięki ci, dzięki! — Może czas odmieni ciebie,
Pomarszczy twoje lice, serce twe odmieni.
Zimna, mądra, ostygniesz z namiętnych płomieni;
Zestarzejesz — lecz młodzi spotkamy się w niebie.
Wszak dusza nie starzeje! tak! tam luba w niebie,
Dokończymy rozmowę na ziemi poczętą;
Tam będziesz moją, tam mi nikt nie wydrze ciebie,
Tam brudna miłość ziemska, przemieni się w świętą.
Brudna? nie — i tu miłość nasza czystą była,
Wyrosła z łez i nieszczęść, na nich się skończyła!
O! te chwile w najsłodszych życia mego mieszczę,
Czegożbym niedał, gdybym dziś mógł kochać jeszcze?
Lecz dziś kochać niemogę — widziałem świat cały,
Odarłem człeka z ciała, w krew jego patrzałem,
Serce wyrwane z piersi te ręce trzymały,
Z czaszką myśli stolicą, o ludziach gadałem.
Kości ludzkie i trupy mówiły mi wiele,
Lecz nie powiem wam tego, co od nich słyszałem,
Wy świata kochankowie piękności czciciele
Kochajcie tak, jak wprzódy i ja sam kochałem.
Dziś ja, jak mucha życia kończąc jednodniowe,
Litując się nad wami, w grób nachylam głowę.
Ach! gdyby tylko chwilę Maryo ukochana,
Tylko dwie przeżyć chwile, jak my dawniéj żyli,
Wieczorem zejść się w domu, a w kościele zrana,
Płakać godziny całe, a śmiać się pół chwili.
Pamiętasz może jeszcze! — nie — tyś zapomniała,
Świat stanął między nami jak mur nieprzebity,
Niewidzim się — ta tylko pociecha została
Że oboje patrzymy na niebios błękity,
Oboje widzim słońce, gwiazdy, twarz księżyca —
Jedna karmi nas ziemia i światło przyświéca,
A kiedy wzrok nasz tęskny w niebo się pomyka,
Na gwiazdach, niebie, słońcu, może się spotyka.
Maryo! dziś ty nietaka, jaką byłaś wprzódy
Kiedyś ty młodszą była i ja byłem młody,
Dziś my starsi oboje, śmiejem się z młodości,
Śmiejem się głośno, serce po cichu zazdrości.
Pamiętasz te wieczory — Świeca dogorywa,
Miasto szumi, szum miasta do nas nieprzybywa.
My siedzim sami jedni i milczym oboje,
A w głowach naszych płyną, dziwnych marzeń roje.
W tém wymówném milczeniu wieczór nam uleci.
Ach! byliśmy szczęśliwi, szczęśliwi — bo dzieci!
Tyś mnie jedna kochała, na szerokiéj ziemi,
Żyłaś mém życiem i myślami memi,
Wówczas lepsze łzy były, niż dzisiejsze śmiechy.
Na wagę życia, marne kupione uciechy.
Dzisiaj kiedy do grobu nachyla się ciało,
Z dawnych roskoszy tylko żartować przystało.
Dzisiaj, wiek nam rozumem nad głowami świeci
Tak! dziś kochać niewolno — jużeśmy nie dzieci.
Maryo! przed tobą jeszcze dłuższą droga życia,
Ty jeszcze masz przecierpieć przeżyć jeszcze tyle.
Dni i godzin masz tyle nieznośnych do zbycia,
Nim przyjdzie spocząć zemną, w spokojnéj mogile!
Nie spiesz się i wśród życia, między ludźmi złemi
Bądź taką, jaką byłaś w młode twoje lata,
Jaką masz być tam w niebie, bądź tutaj na ziemi,
Żyj i jak ja przy śmierci — nie płacz tego świata.