Jak pierzchające nad ranem widziadła,
Ponad jeziorem wiją się tumany.
Drzemie przeźrocze wodnego zwierciadła...
Bór szumi w dali — tęskno — bez odmiany...
Nieśmiała jasność przez mrok się przekradła,
Widnokrąg jawi się, światłem oblany...
Niebios połowa sklęsła i pobladła...
Ptactwo się zrywa z pod skalistej ściany.
Już wód powierzchnia lśni — rumiano-smagła,
A na niej jutrznie, dnia nowego gońce,
Ścielą kobierce i złote pomosty,
Jak gdyby komuś tor gotując prosty...
Niedługo czekać... patrzcie! błysło z nagła!...
Wyszedł przestworza król — ogniste słońce...