Stanąłem na wierzchołku skał,
Pode mną zrąb krzesanic...
Spojrzałem w dół: świat mi się zdał
Tak mały — choć bez granic...
Bezdenna przepaść u mych stóp,
I któż się w nią zapuści?
Jedynie orły, wietrząc łup,
Nie trwożą się czeluści.
Poniżej tryska kępa drzew:
Sosny strzeliste, czujne —
Nie schylą czół, choć wiatru wiew
Targa ich włosy bujne.
Zawrotny strumień spada w dół
I pełznie siwym łęgiem
Do rzeki, co od srebrnych kół
Lśni aż pod widnokręgiem.
Ja patrzę, myślę — w duszy ot
Powstają dziwne chcenia:
Żeby posiadać orli lot,
Potęgę mieć strumienia;
Mieć duszę twardą, jak ten zrąb,
Jak drzewa te niezłomną,
Bezdenną jak otchłani głąb,
Jak cały świat — ogromną!