Z za horyzontu wypadł w rozhukanym pędzie —
W pobladłem słońcu zalśnił matowym rozbłyskiem,
Rozbił niebo i sypnął nieba rumowiskiem:
Śniegiem, co się rozproszył, jak puchy łabędzie.
Spadł na ziemię — o lasów otarł się krawędzie —
Rozśmiał się urągliwym skowytem i piskiem —
Przeciągnął ponad siołem, przyziemnem a niskiem,
Zniszczenie, śmierć lub trwogę rozsiewając wszędzie.
Rozmiótł śniegi po polach — wił zawrotne młyńce —
Zatarł, jak napis kredy, szerokie gościńce —
Rzeki, lodem nakryte, białą pianą zalał —
Wdarł się w jamy, gdzie ptaki i zwierzęta ziębną...
Zasypał co niewielkie, co wielkie — rozwalał.
W końcu triumf swój wrzawą ogłosił stugębną.