»Mistrzu! rzesza przed tobą chyli się w pokorze,
nieprzejrzana, szumiąca jak wezbrane morze,
słowu twemu i dłoni posłuszna, gotowa
iść, gdzie usty jej twemi każe iść Jehowa!
»Wielki Bóg Abrahama, co cię wezwał z puszczy,
gdzieś na czele zuchwałej rozbójniczej tłuszczy
szerzył grabież i mordy — i duszę ci strugą
łask obmywszy, uczynił swoim wiernym sługą,
»byś pełnił wolę Jego, miast zbrodni i brzydot!
O! szczęśliwy!« — Tak mówił uczeń. — Ben Lapidoth
powiódł okiem po ludzkich głów falistym łanie
i rzekł z cicha: I cóżem zyskał na tej zmianie?
Lud mię słuchał i bał się, gdym jak zawierucha
gniótł go, i dzisiaj — tylko boi się i słucha! —