Słońce zgasło na ziemi — a było na długo
już przed zgonem czerwone; do węgla podobne,
jak na zgliszcza, na chmury się kładło żałobne,
popielate obłoki tkając iskier smugą.
Zaszło... Księżyc zaświecił zimno ale jasno,
srebrem kiry obszywał po słońca pogrzebie,
aż i jego osnuły i wchłonęły w siebie...
Boże, Boże! czyż wszystkie światła już pogasną?
Nie! Tam jeszcze ostatnia świeci gwiazdka biedna,
na wązkim skrawku niebios czystych sama jedna:
ona zgasnąć nie może — na wieki nie skona! —
Boże! płyną i do niej straszne, czarne chmury,
w zenit skrzydłem sięgają, niosąc cień ponury...
Boże! cóż więc zostanie, gdy zgaśnie i ona?