Głazy mając pod stopą, a nad głową chmurę,
po stopniach piramidy, która z Bożej kielni
wzrosła, gdy jeszcze byli Jego snem śmiertelni,
bez odpocznienia szedłem na najwyższą górę.
Wyżej, wyżej! ponad to obłocze ponure,
co szczyt kryjąc przede mną, w krąg niego się wełni;
tam - stać będę nad światem, tam - w błękitu pełni,
tuż pod niebem, w słońc bliskich odziany purpurę!
Mgłę przebrnąłem... krok jeden! Szczyt! Ha! Ziemska gleba
nieco niżej i ludzie mniejsi, ale nieba
niedosięgłe wciąż wiszą tak samo wysoko -
i choć chmury-m zostawił na dole, nad mą głową
obłokami zasnute błękity na nowo;
przez nie na świat pogląda mętne słońca oko.