Okrutny mam codzień widok,
Co snać mi duszę rozdepce:
Obok mych okien przechodzą
Biedni żołnierze-ślepce.
Parami idą pod rękę,
Kijkiem macają ziemię —
Wspomnienie zgasłego słońca
Pod pustą powieką drzemie.
Patrzą przed siebie, nie widzą,
Smutek pokrywa im lice,
Stracili bogactwo żywota,
Skarb przenajdroższy, źrenice.
Potyka się jeden i drugi,
Zamyślon, ach! w jaki też sposób
Zobaczy tę radość, kwitnącą
Na twarzach najbliższych osób.
Potyka się jeden i drugi,
Zamyślon nad łanem zieleni:
Choć skąpo on zasian, swym czarem
Nie dla ich oczu się mieni.
O ziemio, ty nasza macierzy,
Czy na to li rodzisz swe dziatki,
Ażeby, omackiem kroczący.
Padali na drodze gładkiej?
Na krwawą ruszyli wojnę,
Nadzieja powrotu nie mami:
Czas przyszedł, iż z pola wrócili,
Ale wrócili — ślepcami.
Wita ich matka i żona,
Dzieci witają rodzone:
„Hej, synu! hej, mężu! hej, ojcze!
W rodzinną wróciłeś stronę!
Krzyż masz na piersiach i medal,
Wart jesteś największej chwały,
Tak mówią, tak wielbią twe czyny,
Lecz gdzież się twe oczy podziały?!”