Nagrobek kusiowi

Kuś umarł, kpy w sie­roc­twie. A cóż będą czy­nić
I któ­re­goż o tę śmierć z bo­gów będą wi­nić?
Par­ki nie­lu­to­ści­we, okrut­ne bo­gi­nie,
Czy nie wie­cie, że z ku­siem oraz i świat gi­nie?
Mo­gły­ście go, zwy­cza­jem Sta­re­go Za­ko­nu,
Ob­rze­zać, ciem­ne­go nań nie przy­wo­dząc sko­nu;
Mo­gły­ście świa­ta taką nie smę­cić ża­ło­bą
Nie­śmier­tel­ną, choć cięż­ką zło­żyć go cho­ro­bą;
Albo we­szka­mi wy­ssać, albo skrzy­wić kiłą,
Albo fran­cą za­ra­zić sta­rą i za­wi­łą.
Ale że­ście się z ostrą rzu­ci­ły nań kosą,
Jed­neż mary nasz na­ród i ku­sia wy­nio­są.
Pry­ja­pie Lamp­sa­ceń­ski, czyś spał, czyś pi­ja­ny
Nie uwa­żał, ja­kie świat od­niósł przez to rany,
Żeś swo­je­mu ku­mo­wi nie do­dał po­mo­cy
I nie wy­rwa­łeś ojca wszyst­kich z ciem­nej mocy?
Le­żysz, ku­siu, nie­bo­że, i emoń­skie zio­ła
Zwie­szo­ne­go pew­nie by-ć nie pod­nio­sły czo­ła,
Nic cię wy­praw­nej ręki nie ru­szą piesz­czo­ty;
Le­żysz, a pan twój wiecz­nej pe­łen stąd sro­mo­ty.
Jaka stra­ta na świe­cie! On kuś umarł, któ­ry
Co­kol­wiek zie­mię dep­ce i po­wie­trze pió­ry
Albo wodę skrze­la­mi po­rze i sa­me­go
Pierw­szy po Bogu stwo­rzył człe­ka ro­zum­ne­go;
On ociec wszyst­ko­rod­ny, co przez szty­chy swo­je
Wszyst­kim otwie­rał lu­dziom do ży­cia po­dwo­je;
On twór­ca umarł dziw­ny, on tak płod­ny tata,
Któ­ry wszyst­kie na­peł­nał pust­ki tego świa­ta.
Bez nie­go płod­ność swo­ją utra­ci stwo­rze­nie
I świat na obrzy­dli­we przyj­dzie spu­sto­sze­nie,
Bez nie­go nie masz żad­nej z bia­ło­gło­wą zgo­dy,
Bez nie­go i w mał­żeń­stwie nie py­taj wy­go­dy;
On dwie róż­ne oso­by w jed­no cia­ło łą­czy,
Gdy go tak cia­sno we­pchną, że się z nie­go są­czy,
Albo gdy gwoź­dziem obie tak sklam­ru­je rzy­ci,
Że by szwab­skiej mię­dzy nie, nie po­de­wlekł nici;
A choć krew pierw­szym ra­zem od­nie­sie na bro­ni,
Żadna się z nim czę­ste­go spo­tka­nia nie chro­ni
I sama się na taki sztych na­ra­zić spie­szy,
Sama się z swej prze­gra­nej i krwa­wych ran cie­szy.
Dla nie­go gach na mro­zie całą noc prze­stoi,
Dla nie­go się bia­ła płeć ma­glu­je i stroi,
A cho­ciaż tej płci, przy­znać każ­dy musi:
Dar­mo stwo­rzo­na, któ­ra ku­sia nie za­ku­si.
On się na żad­ną prze­paść nic nie wzdra­ga ani
Smro­dli­wej jak Kur­cy­jusz po­wa­ża ot­chła­ni;
Nur­ka ta­kie­go nie masz, bo że w tyle czu­je
Dwa pę­che­rze, wsko­czy tam, gdzie i nie zgrun­tu­je.
Ry­cerz to zna­ko­mi­ty, a kędy wy­mie­rzy,
Szty­chem kole, cza­sem też i pła­zą ude­rzy,
A jak mu wro­dzo­na chęć za­trą­bi do koni,
Har­ce zwo­dzi i z gro­tem do pa­iże goni,
I lubo po­deń wbi­ty nie­przy­ja­ciel krzy­czy,
Nic mi­ło­sier­dzia nie ma, weł­na drży na pi­czy.
Cho­ciaż też pod­czas prze­gra, po­wsta­je na nogi
I od­po­cząw­szy so­bie, bę­dzie jesz­cze sro­gi.
Na dwóch kół­kach rych­tow­ne wy­to­czyw­szy dzia­ło,
Tam do sztur­mu przy­pu­ści, gdzie się bę­dzie zda­ło,
A i w tym mę­stwo swo­je oświad­czy, że mury
Woli sam kru­szyć niż iść do wy­bi­tej dziu­ry.
Ani go od tej wal­ki nie od­wio­dą razy,
Ani od szej­dwa­se­ru ob­licz­ne ob­ra­zy,
Ani to, że z tej bi­twy i z tego po­ło­wu
Wię­cej bywa ła­ma­nia w ko­ściach niż oło­wiu.
Dla nie­go dzie­się­ćlet­nią woj­ną Tro­ja wsta­ła,
Prze­zeń i Rze­sza Rzym­ska wol­no­ści do­sta­ła,
Dla nie­go nie­cier­pli­wa Dydo się za­bi­ła,
Dla nie­go bra­ta, dzie­ci Me­dea du­si­ła,
Dla nie­go De­dal kro­wę Pa­zy­fa­jej ro­bił,
Dla nie­go Alek­san­der per­skich po­słów po­bił,
Dla nie­go Kle­opa­tra zo­sta­ła kró­lo­wą,
Dla nie­go utra­ci­ła ży­wot śmier­cią nową.
Dla nie­go Me­sa­li­na, byle wy­jeż­dżo­ną,
Wo­la­ła kur­wą zo­stać niż ce­sar­ską żoną,
Prze­zeń prze­myśl­ny ce­sarz chcąc dojść ta­jem­ni­ce
Pod­da­nych swo­ich, cu­dze na­wie­dzał łoż­ni­ce;
Na­wet, żeby kto ku­sia ze czci tej nie złu­pił,
I król Da­wid za ty­siąc ku­siów żonę ku­pił.
Cóż za dziw, że ta­kich cnót i żyć go­dzien w lata
Nie­skoń­czo­ne łzy wsze­go kuś od­no­si świa­ta.
Nie tak więc krzy­czy żu­raw, gdy za mo­rze leci,
Ani czaj­ka, kie­dy psa od­wo­dzi od dzie­ci,
Nie z ta­kim szu­mem rze­ki z śnież­nych gór pa­da­ją,
Nie z ta­kim okrzy­kiem woj­ska po­ty­ka­ją
Ani tyle bywa gwiazd na po­god­nym nie­bie,
Jak wie­le łez, krzy­ku przy ku­sio­wym po­grze­bie.
Pła­czą dziew­czę­ta, pan­ny, mę­żat­ki i wdo­wy,
Pła­cze wszyst­ka spodnia płeć, wszyst­kie bia­ło­gło­wy,
Pła­cze pan­na służ­bi­sta i ku­char­ka ku­sia,
Pła­cze Ma­ry­sia, Do­sia, Re­gin­ka, Ja­gu­sia,
Pła­cze jur­na Hisz­pan­ka, co so­bie kiep goli,
I Fran­cuz­ka, co pew­nie ku­sia niż chleb woli,
Pła­cze Włosz­ka, u któ­rej mie­wał dwie piw­ni­ce,
I An­giel­ka, do któ­rej nie trze­ba zwod­ni­ce,
Pła­cze le­ni­wa w łóż­ku Po­lka i co taje
Z lub­no­ścią Niem­ka, jak jej do­tknie mę­skie jaje,
Pła­cze Żydów­ka, co go bez kap­tur­ka zna­ła,
I Ru­ska, co go so­bie cza­ra­mi jed­na­ła,
I je­bli­wa Li­tew­ka roz­ta­cha­na bie­ży
I ła­miąc ręce krzy­czy: "Tu ko­rol kuś leży!"
I bi­jąc w łono, woła: "Jak­by nas po­wa­rzył!
Któż mi tu, kto w tych pust­kach bę­dzie go­spo­da­rzył?"
Ale nade wszyst­kich pła­cze i łza­mi się dusi
Żona jego, że wdo­wą do śmier­ci być musi
I zmar­łe­mu mi­ło­ści po­ka­zu­je tyle,
Żeby go w wła­snej rada po­grze­bła mo­gi­le.
Pła­cze i jej są­siad­ka, za­wzię­tej nie­zgo­dy
Za­po­mniaw­szy, z ża­ło­snej oboj­gu przy­go­dy;
Więc i ci, co się z ku­siem ra­dzi za­ba­wia­li
I po­boż­ną po pię­ci od sta li­chwę bra­li.
Sami się tyl­ko cie­szą, któ­rych on za bogi
Le­śne stro­ił, do gło­wy przy­pra­wiw­szy rogi:
"Bo­daj się — mó­wią — zło­dziej ten z gro­bu nie do­był,
Co i w cu­dzej ko­mo­rze na żyw­ność się zdo­był!"
Ale niech się świat śmie­je i osie­ro­co­ny
Sły­szy, żeś mię­dzy gwiaz­dy, ku­siu, po­li­czo­ny.
Nie mógł znieść krzy­ku Jo­wisz i my­śląc, ja­ko­by
Umniej­szyć kra­jom ziem­skim gwał­tow­nej ża­ło­by,
Prze­niósł cię na fir­ma­ment, skąd na świat sze­ro­ki
Mi­ło­sny da­jesz aspekt, je­bli­we wy­ro­ki,
Gdzieś za dy­szel osa­dzon u wozu Bo­ota,
Boś nie naj­go­rzej świa­dom, jak wjeż­dżać we wro­ta;
A stąd cię po­sa­dzo­no wy­so­ko przy Smo­ku,
Żebyś się nie piął Pan­nie nie­bie­skiej do kro­ku,
Ina­czej, je­śli­by­ście sie­dli bli­sko sie­bie,
Wnet by była i kur­wa, i bę­kar­ci w nie­bie.
I tak już bę­dzie Po­lus tym wszyst­kim ła­ska­wy,
Co po brzu­chu bez­piecz­nie od­pra­wu­ją pła­wy,
A za na­gro­bek wier­szyk od­nie­siesz ma­luś­ki;
Zę­ba­ta Pi­cza sła­bej do­koń­czy­ła Kuś­ki.

Czy­taj da­lej: Do trupa – Jan Andrzej Morsztyn