Ustąpcie, żartów kto nie znosi, i wy,
Którym rumieniec zapala wstydliwy
Posłuszną gębę, u których niewolny
Język i za grzech idzie wiersz swawolny!
Są u mnie wiersze, które na nieszporze
Może ksiądz śpiewać i mniszka w klasztorze;
Ale ta książka odważna na grzechy
Rześkie ma słowa i bezpieczne śmiechy:
Wyrzecze, co chce, i bez wszej ogródki
Kusia mianuje i z jego podbródki;
Da własne imię swemu winowajcy
I mądzie mądziem, jajca zowie jajcy!
O, jako często czytając te baśnie,
Gacie skrochmalisz, albo-ć portka trześnie
I nadętego chcąc uskromić guza,
Z ręką tam pójdziesz, albo do zamtuza!
W tej księdze pióro opuszcza nadragi
I wiersz mój chodzi jako w łaźni nagi.
Ustąp, prawico, któraś macierzyzny
Nie zbyła, nie patrząc na nagie mężczyzny!
Lecz, jeśli cię znam, pewnie tą przestrogą
Wznieciłem ci chęć do czytania srogą
I coś już kładła książkę, dalej jeszcze
Czytać ją będziesz od deski ku desce,
I choćbyś równa Lukrecyjej wszędzie,
Doczytasz, kiedy nikt widzieć nie będzie.
Na cóż te zmysły? Już o twej płci wiemy,
Że tego pragnie, co dla was nosiemy;
I ty to, czego czytać bronisz oku,
Rada byś miała w garści, ba, i w kroku.