Extremum Tanain si biberes, Lyce.
Choćbyś, o Lice, żyła gdzie nad Donem
W jarzmie dzikiego chłopa, a ja w ciemną
Noc drżał przed progiem smagany akwilonem,
Miałabyś litość nade mną.
Słyszysz, jak burza w drzwi tłucze; jak w lasku
Dwór twój zdobiącym, wierzchołki drzew zgina —
Jak Jowisz świeżo śnieg spadły, o brzasku
Porannym, lodami ścina.
Spuść z pychy; grzech ten u bóstw by ci szkodził;
Spuść; zanim sama wpadniesz w sidła płoche:
Ojciec Tyrreńczyk przecież cię nie spłodził
Na Penelopę świętochę.
Jeśli błagania, dary, bladość sina,
Twych wielbicieli, zmiękczyć cię nie mogą,
Ni mąż, którego więzi jakaś inna —
To dla mnie przestań być srogą.
Ty, jak dąb twarda, nie ugięta w burzy,
Gorsza, niż wężów maurytańskich krocie,
Patrz! biedne ciało nie rade już dłużej
Leżeć pod progiem, na słocie.