Intermissa, Venus.
Wenus po długim rozejmie, na nowo
Bój wszczyna. Przebacz, o przebacz królowo!
Już ja nie taki i krzepki i jary,
Jak niegdyś byłem pod berłem Cynary.
Przestań, o sroga matko Kupidyna!
Temu, co lustr już dziesiąty zaczyna
Wkładać na kark ten twardy od obróży
Miękkie twe jarzmo. Lepiej ci posłuży
Jeśli chcesz w żądnym sercu pożar wzniecić,
Różowymi łabędziami do Paula zalecić
Maxima. Młodzian krwi dobrej i gładki
Do sztuczek różnych posiada spryt rzadki,
Bronić on umie klienty nieśmiałe,
On i sztandarom twoim zjedna chwałę.
A gdy z rywala, co szafował złotem
Zadrwi zwycięsko, toć postawi potem
Pod stropem cyprów nad brzegiem Albano
Statuę twoją z marmuru kowaną.
Tam cię kadzideł wonny dym otoczy;
Flet berecyncki z lirą się zjednoczy,
Toż z surmą — twojej czci gwoli, o święta!
Tam co dzień dwakroć chłopcy i dziewczęta
Saliów zwyczajem, o ziemię trzykrotnie
Białymi stopki wytną takt ochotnie.
Lecz mnie ni dziewczę, ni chłopiec nie znęci;
Już we wzajemność wierzyć nie mam chęci,
Ani rej wodzić przy szklance ja skłonny,
Ani uwieńczyć mych skroni w kwiat wonny.
Lecz czemuż, czemuż, o mój Ligurynie
Łza jedynaczka po twarzy mi płynie?
Czemu, gdy mówię, język się zacina,
I wstydny milczę — jakaż to przyczyna?
W snach nocnych nieraz twą marę przy łonie
Tulę; pierzchnącą znów gonię i gonię
Po marsowego pola murawniku,
To po wód fali — och ty okrutniku!