Tyrrhena regum progenies.
Królów Tyrreńskich szczepie znamienity!
Od dawna wino w bani nietykanej,
Róż wieńce, balsam z balanu wybity
Czeka na ciebie Meceno kochany.
Wyrwij się przecie i nie zwlekaj dłużej;
Wilgotny Tybur niechby cię nie wabił,
Ni exulańskie łany, ni grzbiet wzgórzy
Kędy Telegon ojca swego zabił.
Rzuć nudny zbytek, nie siedź w tym ogromie
Gmachów, bodących niebo jak olbrzymy;
Zostaw to innym wielbić w szczęsnej Romie
Uliczną wrzawę, przepychy i dymy.
Możnym odmiana nieraz rzeźwi serce;
W ubogiej chatce, u skromnego stoła
Nieubranego w purpurę, kobierce,
Niejeden zmarszczek wygładzi się z czoła.
Już Andromedy ojciec grozi skrycie
Gorącem latem; już Procjon pali;
W lwi znak wchodzące słońce na błękicie
Coraz dopieka tym srożej, im dalej.
Już pastuch szuka dla znużonej trzódki
Cienia nad strugą pod zielonym drzewkiem
Bożka Sylwana — a tu brzeg cichutki
Nieochłodzony najlżejszym powiewkiem.
Ty nad przyszłością Romy dumasz sobie;
Myśl niespokojna targa twoim łonem:
Co Sery, Baktra, knuje tam na dobie,
I co się dzieje nad kłótliwym Donem.
Przyszły los mądrość zasłoniła boska
Czarnym obłokiem, a szydzi z wróżbita
Kiedy się nazbyt o tę przyszłość troska —
Ten najmądrzejszy, kto obecność chwyta.
Reszta zwyczajnym już toczy się biegiem:
Raz, niby rzeka ściśnięta w swem łożu
Spokojne fale, szereg za szeregiem
Śle, aż w etruskim pogrąży się morzu.
To znów, gdy powódź powzdyma bałwany,
Kamienie, drzewa, domy i obory,
Unosi z grzmotem strumień rozhukany,
Budząc do wtóru i wzgórza i bory.
Ten tylko szczęśliwy i pewien jest swego,
Co: »dziś użyłem« rzec może z dnia końcem;
Mniejsza czy ranek spotka zbudzonego
Czarnymi chmury, czy pogodnym słońcem.
Przeszłości tylko nic schwycić nie zdoła,
Ni przeistoczyć, co się raz już stanie.
Och! niepowrotne są te wartkie koła
W wiecznie toczącym się godzin rydwanie.
Fortuna lubi wyrządzać nam psoty,
Uparcie igrać z swymi ofiarami;
Dziś niestateczne wysypie szczodroty
Na mnie, a jutro drugiego omami.
Jeśli mi sprzyja — cieszę się, lecz za to,
Gdy odlatuje, wnet o niej zapomnę;
I owinięty cnoty białą szatą,
Za towarzyszkę mam ubóstwo skromne.
Niech maszty łamie Afryk rozwścieczony,
Nie mam rozpaczać, ni modlić się czemu,
By towar z Tyru lub Cypru wieziony,
Nie poszedł na łup morzu łakomemu.
Od burz egejskich jest dla mnie opieka,
Gdy Pollux zatli dwie gwiazdeczki bliźnie,
Przy dobrym wietrze łódka moja lekka
Dwuwioślna, łatwiej po falach prześliźnie.