Niezwykłe i potężne uniosą mnie skrzydła,
Mnie, poetę-łabędzia w powietrzne przestworze.
Już mnie na tym padole nic wstrzymać nie może,
Lecz porwany, gdzie zawiść nie sięga obrzydła,
Porzucę ziemskie grody. Bo wiesz, że ja wcale,
Chociaż jestem z ubogich ojców urodzony,
A twą przyjaźnią, Mecenasie, wywyższony,
Nie umrę i Styksowe nie skryją mnie fale.
Oto już chropowata porasta mi skóra
Na goleniach, już z wierzchu jawią się znamiona
Śnieżnego ptaka, już mi palce i ramiona
Zaczynają ocieniać delikatne pióra.
Pewniejszym niźli Ikar, syn Dedala, lotem
Wzbiję się, śpiewny łabędź, ponad Syrt głębiny,
Obaczę lub Getulów, północne równiny
I brzegi, w które Bosfor uderza z łoskotem.
Usłyszą o mnie Kolchy i Daków narody,
Które przed kohortami Marsów trwogę tają,
I Gelony najdalsze, me pienia poznają
Hiszpan i lud pijący Rodanowe wody.
Niechaj więc płacz i skargi oraz przykre żale
Nie towarzyszą pozornemu pogrzebowi;
Wstrzymaj też pożegnalny okrzyk i grobowi
Mojemu czci nadmiernej nie okazuj wcale.
tłumaczenie: Józef Zawirowski