O! jak śnieżyca dziś po górach huczy
I wiatr melodyę wyje opętańczą.
Po pustych polach lęk się blady włóczy
I płatki śniegu w dzikich wirach tańczą.
Śmierć przyczajona czyha gdzieś w pobliżu
W graniu wichury szczęka jej kosisko.
Chrystus, wiszący na przydrożnym krzyżu
Na pierś wychudł głowę skłonił nizko
I w świat wyciąga rozpięte ramiona...
Burza na chwilę przycicha i kona
I znów wybucha ze zdwojoną mocą.
Niebo, na którem gwiazdy się nie złocą,
Na szczytach górskich ciężko się oparło
I miecie śniegiem w ziemi twarz zamarłą.
Coraz gęściejsze niosą się tumany,
Jęk, świst, rozgrana wichury swawola:
— Z krzyża spogląda Chrystus zadumany
Na ośnieżone, martwe pola... —
Na górskiej zboczy, gdzie wiatr dziko śwista
Wisząc jak orzeł na skraju urwiska,
Stoi na czatach żołnierz-Legionista.
Karabin ręką skostniałą przyciska
A wzrok z wyrazem nieprzepartej mocy
Patrzy w oblicze groźne ciemnej nocy.
Kazano — żołnierz z miejsca się nie ruszy.
Nie czuje mrozu — mus to dobry lekarz.
Darmo wichuro złościsz się i wściekasz
I darmo burza śnieżne płatki prószy.
A jeśli nawet legnę na tym śniegu
I nad zwłokami mogiła się spiętrzy,
To będę jednym z długiego szeregu
Co dali życie dla sprawy najświętszej.
Zapłacze po mnie kochana dziewczyna
Krótko, bo zawsze była w życiu pusta.
Komu innemu poda słodkie usta,
Każda z was bowiem prędko zapomina.
I gdy tak duma, wiatru zimna fala
Tumany śniegu na piersi mu zwala,
W dzikich podskokach wokół niego pląsa
I ostrym mrozem twarz skostniałą kąsa.
Z trwogą ogląda się na wszystkie strony —
Trza ginąć — niech się dzieje Boża wola!
— Z krzyża spogląda Chrystus przerażony
Na ośnieżone martwe pola... —
O! jak śnieżyca dziś po górach huczy
I wiatr melodyę wyje opętańczą,
Po pustych polach lęk się blady włóczy,
I płatki śniegu w dzikich wirach tańczą.
Śmierć przyczajona czyha gdzieś w pobliżu,
W graniu wichury szczęka jej kosisko.
Tam, gdzie krynica życia młoda biła,
Piętrzy się zimna, milcząca mogiła.
Skostniałe ciało całun pokrył biały
Skończona wreszcie żołnierza niedola.
— Z krzyża spogląda Chrystus skamieniały
Na ośnieżone martwe pola...
Źródło: Płomienie, Henryk Zbierzchowski, 1916.