Skąd kwiatku w tak dzikiej zjawiłeś się stronie?
Tu ciebie sam oddech zabije lodowy;
Skąd powiedz, skąd wziąłeś, te farby, te wonie
Tak różne od braci stepowej?
Kwiatek.
Z dalekich wybrzeży, z cieplejszej krainy,
Porwała mnie burza i skrzydłem swym lotnym,
Przeniosłszy przez błonia, ogrody, doliny,
Rzuciła na stepie samotnym.
Mnie w domku rodzinnym kołysał koleją
To złoty motylek, to zefiru tchnienie;
A teraz sam jeden ja walczę z zawieją,
Przez puste szumiącą przestrzenie.
Tu, chwasty mnie głuszą, a trawy wysoko,
Gęstym się nade mną spajają sklepieniem;
Ja trawy przebijam, by zwrócić me oko
Za słońca ostatnim promieniem.
Tu, stepów murawa jest moją pościelą,
Ranek mnie nie wita rosą, ale szronem,
A krople sperlone już wcześnie się bielą
Na czole, ku ziemi schylonem.
I czuję, — jak coraz gwiazdki moje bledną,
Schną listki, padają; wiatr rwie ich i pędzi...
O! jeśli tu zginę!... życzenie mam jedno,
Niech w twojej nie zwiędnę pamięci.