Patrz! jak pary krokami pędzą unośnemi;
ledwie noga skrzydlata dotyka się ziemi.
Cienie-ż widzę pochybne, co ciał się pozbyły?
czy-by Elfy księżyczny, wietrzny rej toczyły? —
Jak dym z wiewem Zefiru w powietrzach się roni,
jak się czółno na srebrnej lekko waha toni,
tak uczona po miarze taktu stopa pływa,
a ciała etheryczne szmer strony porywa.
Oto, jak gdyby chciały rozbić kół łańcuchy,
gdzie najtłoczniej, tam rwą się dwa kwitnące zuchy;
tór się bije przed parą, za nią razem znika,
jak cudem się otworzył, cudem się zamyka.
Już wionęli z przed oczu, zamęt dziki zmiata
nadobną tę budowę ruchomego świata.
Ale nie! buja para, węzeł się rozwikła,
i z odmiennym powabem wstąpi kolej zwykła. —
Wiecznie ginie twór toków i wiecznie się rodzi,
a grze przemian milcząca ustawa przywodzi. —
A czemu znika obraz, gdy ledwo się wznowi?
dla czego ruch postaci spokojność stanowi?
panem każdy, i, sercu posłuszny jedynie,
bieży przed się, a drogi prawdziwej nie minie? —
Nie wiesz? Otóż to wszystko bóztwo dźwięku sprawia;
one w spółczesny taniec szumny krok ustawia,
na złotą rytmu wodzę, jak Nemezis, ima
rozhukaną wesołość i zdziczałą wstrzyma. —
A tobie brzmi daremnie światów harmonija,
potok wzniosłego śpiewu — nieczułego mija,
i takt mija natchniony, co go twór wszelaki
bije, i kręty taniec, co, przez wieczne ślaki
jasne słońca po śmiałych kolejach potacza? —
Miarą stoi gra twoja, a czyn od niej zbacza!