Ogłuchłem, oczy osłabły,
Czytać, pisać już mi trudno,
I brakuje często słów,
W téj doli czasem półsennie
Sam ze sobą gwarzyć muszę,
Aby jeszcze trochę żyć.
Atoli, w życiu na schyłku,
Smutne moje monologi,
Smutny moich myśli prąd.
W przyszłości mało światełek,
Coby mogły głasnąć duszą,
Płomyk zorzy dla mnie zgasł;
A wspomnień kiedy uchylę
Jaki wątek, o mój Boże,
Co tam żalu, co tam łez!
Gdym ujrzał w żywéj pamięci
Ojca, matki dusze święte,
Mijające jakby sen,
Westchnąłem, nie że spoczęli,
Lecz żem nie czuł przez lat tyle,
Że w ich sercach był mój raj;
Gdym piosnkę chwycił z kolebki:
„Lulaj, lulaj dziecie moje,
Matka czuwa, strzeże Bóg!“
Gdym dzieckiem ścigał motyle,
Gdym już chłopcem w ciemnéj kniei
Głośnéj trąbki przejął głos;
Gdy późniéj furknął proporzec
Serce biło jakby młotem,
Był to ranek, teraz noc!
Zostaje zatém obecność,
Na tém polu ostrych cierni,
Z samym sobą ciągły spór.
Jedno ja mądrze powiada:
„Ogłuchłeś, — no cóż z tém robić?
„To starości zwykły hołd,
„Dziękować Bogu potrzeba,
„Że śród swoich, bez cierpienia
„Wymierzone kończysz dnie.
„Ogłuchłeś, — słów ci brakuje?
„Mniéj więc głupstwa będziesz słyszeć,
„Mniéj też głupstwa powiesz sam.
„I czemuż wrzeszczysz jak diabeł,
„Co w święconą wleciał wodę,
„Tak, że razem żal i śmiech?“
„Milcz ośle!“ krzyknie ja drugi,
Tak jest, ośle najwyraźniéj,
Miedzy sobą taki styl,
„Żem szczęścia nie miał do ludzi,
„Żem obrażał często gęsto,
„Za to płacę do dziś dnia,
„Lecz drwinek nie chcę, nie lubię
„I niech jęknąć będzie wolno,
„Kiedy serca dotknie ból.
„Ja głuchy?... Głuchszy świat cały?
„Ginie nitka myśli, czucia,
„Co połyskiem biegła w lot;
„W głuchoty ciemnym zamęcie
„Nie słyszymy się wzajemnie
„Rozumiemy jeszcze mniéj.
„Ciężarem sobie i drugim
„Życie dla mnie bez powabu
„A pociechą bliska śmierć.“
I na tém koniec rozmowy,
Z głowy znikły wszelkie myśli,
W uszach tylko został szum.