Boska komedia - Raj - Pieśń IV

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Be­atry­cze wy­ja­śnia Dan­te­mu przy­czy­nę prze­by­wa­nia dusz na księ­ży­cu, prze­ciw­ną Pla­toń­skiej teo­rii po­wro­tu dusz na gwiaz­dy, i roz­pra­wia na te­mat współ­wi­ny dusz, któ­re zo­sta­ły zmu­szo­ne do ze­rwa­nia ślu­bów.



Prę­dzej człek wol­ny gło­dem się za­mo­rzy,
Nim z dwoj­ga po­traw, rów­no pod­nie­bie­nie
Nę­cą­cych, jed­ną na zę­bie po­ło­ży.

Śród pary wil­ków rów­ne za­lęk­nie­nie
Uczu­wa ja­gnię; z ta­kim­że na­my­słem
Sta­je pies czwa­ny mię­dzy dwa je­le­nie.

Je­ślim więc mil­czał i w źró­dle wy­try­słem
Wie­dzy nie czer­pał, ni wstyd, ni się szczy­cę,
Bo mię­dzy dwie­ma chę­cia­mi za­wi­słem.

Mil­cza­łem, ale wy­da­wa­ło lice
Ja­śniej, niż gdy­bym chciał użyć słów wie­la,
Moje pra­gnie­nia i moje tę­sk­ni­ce.

A Be­atry­cze na spo­sób Da­nie­la,
Co gniew ugła­skał Ne­bu­kad­ne­zo­ra
I po­ha­mo­wał wróż­ków kar­ci­cie­la,

Od­gadł­szy, rze­kła: „Wi­dzę, jak się pora
W to­bie po­dwój­na chęć i jak się sta­wa
Ha­mul­cem my­śli od­mien­nych prze­ko­ra.

Wszak ro­zu­mu­jesz: je­śli wola pra­wa
Trwa w człe­ku, przecz-że gwałt, co ją po­ko­na,
Ma jej uj­mo­wać do za­słu­gi pra­wa?

Po wtó­re: myśl twa jest za­sta­no­wio­na
Dusz po­wra­ca­niem do gwiazd, skąd ród wio­dą
We­dle pew­ne­go twier­dze­nia Pla­to­na.

Te dwie za­gad­ki rów­no cie­bie bodą,
Lecz przede wszyst­kim to­bie się wy­ło­ży
Mnie­ma­nie, któ­re więk­szą gro­zi szko­dą.

Se­ra­fin, choć się naj­wew­nętrz­niej wbo­ży,
Moj­żesz, Sa­mu­el i świę­ci Ja­no­wie,
Na­wet ma­je­stat Ma­rii, Mat­ki Bo­żej,

Nie wyż­sze dzier­żą krze­sła w tej bu­do­wie
Raju ni dłuż­szą mie­rzą szczę­ście dobą
Niż ci, w tej chwi­li zja­wie­ni du­cho­wie.

Wszy­scy pierw­sze­go krę­gu są ozdo­bą;
Więk­szej lub mniej­szej za­zna­ją sło­dy­czy,
W mia­rę jak na nich tchnie Bóg swą Oso­bą.

W nie­bie, któ­re się ni­niej­szym gra­ni­czy
Krę­giem, ja­wią się, by wska­zać tym zna­kiem,
Że się ich szczę­ście do mniej szczyt­nych li­czy.

Do was po­trze­ba ga­dać sło­wem ta­kiem,
Bo wa­sza wie­dza przez zmy­sły się wsz­czy­na,
Ro­zum zmy­sło­wym jeno kro­czy szla­kiem.

Do po­jęć wa­szych pi­smo się na­gi­na,
Gdy Panu Bogu daje kształt czło­wie­czy,
Choć, czym na­praw­dę jest, nie za­po­mi­na.

To samo Ko­ściół Świę­ty ma na pie­czy,
Gdy Ga­bry­je­la lub Mi­cha­ła kre­śli,
Albo Anio­ła, co To­bia­sza le­czy.

Co o czło­wie­czych du­szach Pla­ton my­śli,
Nie jest sym­bo­lem, jak w tu­tej­szym by­cie,
Gdyż co po­wia­da, to ro­zu­mie ści­ślej.

Mówi, że du­sza na gwiaz­dę w błę­ki­cie
Wra­ca, skąd była od­ję­ta, jak wie­rzy,
By stać się for­mą na cie­le­sne ży­cie.

Może też inna w jego sło­wach leży
Myśl i rze­ko­ma sprzecz­ność nią się go­dzi,
Wte­dy po­wa­gę jej uznać na­le­ży.

Je­śli ro­zu­mie, że od gwiazd po­cho­dzi
Wpływ zły i do­bry, z na­ga­ną i chwa­łą,
Może łuk jego w cząst­kę praw­dy go­dzi.

Fał­szy­wy wy­kład spra­wił zła nie­ma­ło:
Prze­zeń Jo­wi­sza, Mar­sa, Mer­ku­re­go
Imio­ny gwiaz­dy się po­na­zy­wa­ło.

Wtó­re wąt­pie­nie, skroś któ­re­go bie­gą
Twe my­śli, słab­szy jad wy­są­cza z cza­ry,
Nie­zdo­len od­wieść cię od boku mego.

Kie­dy-ć się krzyw­dą wy­da­dzą za­mia­ry
Spra­wie­dli­wo­ści Bo­żej na pa­do­le,
To nie ka­cer­stwa się imaj, lecz wia­ry.

Po­nie­waż jed­nak roz­są­dek wasz zdo­le
Wnik­nąć w tej praw­dy głę­bi­ny przej­rzy­ste,
Jako po­żą­dasz, tak cię za­do­wo­lę:

Je­śli prze­mo­cą zwać się ma za­iste
Ten gwałt, co wolę prze­ciw woli zma­ga,
To nie ze wszyst­kim te du­sze są czy­ste.

Wola praw­dzi­wa wy­trwa, gdy się wzdra­ga;
Tak pło­mień ognia swe­go nie uro­ni,
Choć wiatr ty­siąc­kroć krę­ci go i sma­ga.

Je­śli się wola choć co­kol­wiek skło­ni,
Już słu­ży sile; ich w tym wina głów­nie,
Że nie wró­ci­ły do świę­tej ustro­ni.

Gdy­by w swej woli trwa­ły tak har­tow­nie
Jako Waw­rzy­niec bra­ny na ka­tu­sze
Lub Mu­cjusz, gdy kładł dłoń w pło­ną­cą głow­nię,

Wy­rwa­ły­by się świa­tu i w otu­sze
Po­szły po daw­no przed­się­wzię­tej dro­dze:
Ale są rzad­kie ta­kie sil­ne du­sze.

Je­śli wy­kła­dem moim traf­nie go­dzę
W two­ją po­jęt­ność, błąd ci się umy­ka,
Co by ci nie­raz jesz­cze do­jadł sro­dze.

Te­raz in­ne­go obłęd ma­tecz­ni­ka
Za­gra­ża to­bie: z jego ko­tło­wi­ska
Ni­g­dy nie wy­szedł­byś bez prze­wod­ni­ka.

Już ci mó­wi­łam, że duch, gdy po­zy­ska
Raz świę­tość, kłam­stwem brzy­dzi się ko­niecz­nie,
Jako że pierw­szą Praw­dę uj­rzał z bli­ska.

Zaś od Pic­car­dy wiesz, jak to sta­tecz­nie
We­lon w czci mia­ła Kon­stan­cja po­boż­na,
Stąd mo­żesz mnie­mać, że my­śli­my sprzecz­nie.

Pad­nie­li, iż się ina­czej nie moż­na
Więk­szej uchro­nić szko­dy, czło­wiek za­tem
Wbrew chę­ci czy­ni rzecz, któ­ra jest zdroż­na.

Alk­me­on, ojca msz­cząc, mat­ki szkar­ła­tem
Spla­mił się, ale z po­win­no­ści syna:
Mi­łość sy­now­ska zro­bi­ła go ka­tem.

Kie­dy więc wola sama się na­gi­na,
Do­po­ma­ga­jąc sile, wte­dy snad­nie
Uspra­wie­dli­wić już się nie da wina.

Wola bez­względ­na za­wsze sobą wład­nie,
Ule­ga jed­nak, kie­dy strach za­gra­ża,
Iż przez opor­ność w złe więk­sze po­pad­nie.

Pic­car­da w swo­jej po­wie­ści wy­ra­ża
Tę wolę czyn­ną, gdy ja opór bier­ny;
Naj­dzie w tym zgo­dę, kto do­brze uwa­ża".

Tak to pły­nę­ła z prze­świę­tej cy­ster­ny
Prawd wszel­kich stru­ga pięk­ne­go po­ni­ka,
Mir nio­sąc mo­jej tę­sk­no­cie nie­zmier­nej.

„O ty, pierw­sze­go ze wszech Mi­ło­śni­ka
Ob­lu­bie­ni­co — tak rze­kłem — w po­świa­tę
Słów hoj­na, co mię do głę­bi prze­ni­ka,

Je­ste­stwo moje jest nie dość bo­ga­te,
By opła­ci­ło Łaskę na­le­ży­cie:
Ten, któ­ry może i wie, da za­pła­tę.

Ni­g­dy nasz ro­zum nie bę­dzie w do­sy­cie,
Je­śli go Praw­da Boża nie ucie­szy,
Nad któ­rą nie ma praw­dy we wszech­by­cie.

W niej kwa­pi spo­cząć, jako zwierz w pie­le­szy,
Le­d­wie tam wró­ci; a po­wró­cić zdo­ła,
Boć przy­ro­dzo­na chęć ku wie­dzy śpie­szy.

W krąg prawd wąt­pie­nia ro­sną, jak do­ko­ła
Pnia mło­de pędy, a na­tu­ra świę­ta
Ze szczy­tu na szczyt wstę­po­wać nas woła.

W tym ma otu­cha leży i za­chę­ta,
O pani, py­tać chcę po­kor­nie da­lej
O inną praw­dę, co mi za­sło­nię­ta.

Chcę wie­dzieć: ślu­by chy­bio­ne aża­li
Moż­na za­stą­pić czym, co rów­no waży,
I czy­li moż­na ta­kie kłaść na sza­li?"

Spoj­rza­łem na nią, a jej wzrok się ża­rzy
Skra­mi mi­ło­ści tak wiel­ce bo­skie­mi,
Że nie zdzier­ży­łem, od­wró­ci­łem twa­rzy

I sta­łem błęd­ny, z oczy­ma ku zie­mi.

Czy­taj da­lej: 72. Boska komedia - Raj - Pieśń V – Dante Alighieri