Boska komedia - Raj - Pieśń I

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Wznosząc się z Dantem ze szczytu góry czyśćcowej do raju, Beatrycze rozprawia o harmonii i świetle planet, a także o porządku wszechświata.


Majestat wszystkich rzeczy Wzruszyciela
W przestwory wnika i na światów skronie
Ustopniowaną jasnością odstrzela.

W niebie, co sporzej bożych iskier chłonie,
Byłem; widziałem, czego nie wyświęci
Słowami człowiek, choć był w tamtej stronie.

Bo, przybliżony do celu swej chęci,
Rozum nasz tak w nim przepaściście ginie,
Że nie pociągnie za sobą pamięci.

Ile z widzianych w przeświętej krainie
Cudów zaskarbić zdołał umysł gruby,
Obecnie treścią mych pieśni uczynię.

Dobry Apollo, u kresowej próby
Zrób mię naczyniem swej mocy i łaski,
Abym wysłużył wawrzyn tobie luby!

Dotąd wystarczał jeden szczyt Parnaski,
Teraz, gdy w szranki mam wstąpić takowe,
Z obydwu na mnie muszą spłynąć blaski.

Wnijdź w moje piersi, daj taką wymowę,
Jak gdyś wyniszczał w zwycięskiej zabawie
Z pochwy swych członków ciało Marsjaszowe!

O Boska Mocy, gdy przez ciebie sprawię,
Że ów kraj święty, widny wyobraźni,
Bodaj słów cieniem odbity wyjawię,

Pod twój pieszczony krzew podejdę raźniej,
Wieńczyć skroń liściem, którym wyposaża
Dostojność treści i dank twej przyjaźni.

Tak rzadko, Ojcze, uszczknąć go się zdarza —
O wstyd, przez winę błędnej ludzkiej chuci! —
Na tryumf wieszcza lub tryumf mocarza,

Iż, pewnie tuszę, w radość się obróci
Bogowi z Delfu ta myśl, że krzewina
Penejska jeszcze w kimś pragnienie cuci.

Z małej się iskry wielki pożar wszczyna:
Po mnie skuteczniej ktoś w późniejsze lata
Będzie o łaskę prosił Apollina.

Przez rozmaite bramy lampa świata
Wschodzi śmiertelnym, lecz onym zaworem,
Co cztery kręgi w troje krzyżów splata,

Pod lepszą gwiazdą, ruchem bardziej skorem
Krok swój posuwa; w naszej ziemskiej glinie
Umiarkowańszym odbija się wzorem.

Tu więc był ranek, a wieczór w nizinie:
Czarność zapadła w ziemskiej półkulicy,
A świt wybielił przestworne pustynie.

Na Beatryczę spojrzę: ku lewicy
Zwrócona, oczy ze słońcem potyka
Bystrzej, niżeli zdoła wzrok orlicy.

Jak jeden promień z drugiego wynika,
Gdy załamany powrotnie ku górze
Odstrzela na wzór tęsknego pątnika,

Tak ja gestowi Beatryczy wtórzę,
Który się odbił w moich źrenic szybie,
I w słońce patrzę wbrew ludzkiej naturze.

Snadź tam mi wolno, czego tu pochybię,
Dzięki przedziwnej mocy, rozesnutej
W rodu ludzkiego właściwej siedzibie.

I wytrzymałem słońce wzrokiem póty,
Aż mi się nagle iskrami zaroił
Jak od żelaza dobytego z huty.

Wtem zajaśniało, jakby się podwoił
Dzień i jak gdyby Ten, co pięknem darzy,
Niebiosa w słońce podwójne przystroił.

Zapamiętała w kół wieczystych zarzy
Stała Beatryks, ja zaś wzrok odjęty
Od kręgu słońca utkwiłem w jej twarzy.

Tedym się począł od tej twarzy świętej
Mienić jak Glaukus, gdy zjadł pewne zioła
I między bogi — bóg skoczył w odmęty.

Przeczłowieczenie wyrazić się zgoła
Słowami nie da; przykładem bądź syty,
Nim Pan do takich przemian cię powoła.

Czym tam był w ciele, czyli duch dobyty
Z powłok sam bieżał — ty wiesz, niebem włodne
Kochanie, światłem rwące mię w błękity.

Wtem z koła, co się znieśmiertelnia głodne
Uścisków Bożych, w mym słuchu się zbiorą
Dźwięki miarowe i harmonią zgodne.

Za czym niebiosa łunami rozgorą
Od blasku słońca; potoki ni deszcze
Nigdy się w większe nie zlały jezioro.

Więc pieśni nowe i blask takie dreszcze
Ciekawej żądzy obudziły we mnie,
Że większych dotąd nie zaznałem jeszcze.

A ona, widząc, com myślał tajemnie,
Aby pragnienie me ukoić raźniej,
Nim się ozwałem, rzekła: „Nadaremnie

Zabawiasz myśli fałszem wyobraźni;
Gdybyś otrząsnął z duszy widma mgliste,
Czego nie dojrzysz, widziałbyś wyraźniej.

Nie jesteś więcej na ziemi — zaiste!
A grom mniej wartko ze swej sfery leci
Niż ty, wracając w dziedziny ojczyste".

Jak wprzódy czułem, że w mym mózgu nieci
Jej uśmiechnięta mowa pierwsze świty,
Tak teraz nowe osnuły mię sieci.

„Jeden cud — rzekę — już mi jest odkryty,
Obecnie rozum odgadnąć się biedzi,
Jak mogę wzlatać ponad lekkie byty".

Ona westchnęła w czułej odpowiedzi
I rozrzewniła swoje oczy hoże,
Jak nad dziecięciem, co w gorączce bredzi,

Potem zaczęła: „Rzeczy na przestworze
Są we wzajemnym ładzie; to jest modła
Dająca światu podobieństwo Boże.

W tym twory wyższe dopatrują godła
Mocy, co ma cel we własnym rozsądku,
Gwoli któremu prawo swe wywiodła.

Słuchają tego wiecznego porządku
Wszystkie istoty, wedle przeznaczenia
Bliższe lub dalsze swojego początku.

Po oceanie bytu bez wytchnienia
Do swej przystani gna ich ta potęga,
A każde z musu swego przyrodzenia.

Nią party, sfery księżycowej sięga
Płomień; zwierzęta ona ruchem darzy,
Ona miąższ ziemi jednoczy i sprzęga.

Nie tylko w twory niestojące w straży
Rozumu owy łuk swą strzałą godzi,
Lecz te, gdzie miłość z umem się kojarzy.

Opatrzność, która takie sprawy godzi,
Blaskiem pokoi do nieruchomości
Niebo, pod którym z nieb najrętsze chodzi.

Do ukazanej dekretami włości
Niesie nas siłą własną ta cięciwa,
Co w szczęsne sedno swoje strzały prości.

Prawda, że często forma nie pokrywa
Umyślonego od artysty wzoru,
Bowiem materia jest nieposkromliwa.

Częstokroć także od prawego toru
Stworzenie samo odegnie swe chęci,
A to za wiedzą wolnego wyboru —

Tak się i piorun z chmury na dół skręci,
Jeżeli duszę w przyrodzonym pędzie
Rozkosz fałszywa ku ziemi przynęci.

Niechże ci zatem w podziwie nie będzie
To, że się wznosisz, jak że popędliwy
Strumień w dół bieży przez skalne krawędzie.

To by dopiero były istne dziwy,
Gdybyś ty, wolen przeszkód, został w dole,
Gdyby na ziemi usiadł ogień żywy".

Rzekła i wzniosła swe oczy sokole.

Czytaj dalej: 69. Boska komedia - Raj - Pieśń II - Dante Alighieri