Boska komedia - Czyściec - Pieśń XXIV

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Forese wskazuje poetom pokutujących na szóstym tarasie; jednym z nich jest Buonagiunta Orbicciani z Lukki. Po zniknięciu Foresego poeci podchodzą do drzewa, z którego dochodzi ich głos wspominający przykłady ukaranego obżarstwa.



Ni mowa krokom, ni krok szkodził mowie,
Więc równo czyniąc stopami i garły,
Szliśmy jak z wiatrem pomyślnym majtkowie.

Widma tak chude, jakby dwakroć zmarły,
Kiedy spostrzegły, że cień ścielę dołem,
Jamami oczu podziw ze mnie żarły.

Zatem ja, ciągnąc dalej, jak zacząłem,
Mówię: „Ten trzeci umyślnie nie śpieszy,
Aby z osobą Mistrza kroczyć społem.

Lecz powiedz: jakim Piccarda się cieszy
Bytem? I jestli kto pamięci godny
Pośród tej, we mnie zapatrzonej, rzeszy?"

„Siostrze mej — odrzekł — dobrej i dorodnej:
Co bardziej, nie wiem, w szczycie olimpijskiem
Już dano wieniec i żywot pogodny.

Wolno każdego zwać tu swym nazwiskiem,
Bo w czczości tak się odmieniły twarze,
Iż ziemskich twarzy są urągowiskiem.

Ot, Buonagiunta z Lukki — i ukaże
Palcem — a tamten idący nieskorzej,
W którym się bardziej ziemskość rysów maże,

W ramionach niegdyś trzymał Kościół Boży,
Z Torso pochodził, a tu zbytki gładzi
W winie warzonych bolseńskich węgorzy".

Tak mię od jednych do drugich prowadzi;
Anim nie widział w nich z tego powodu
Niechęci; ród swój słyszeć byli radzi.

Widziałem: szczęką siekł powietrze z głodu
Ubaldin z Pila; przy nim duch prałata,
Co pastorałem pasł rzesze narodu.

Za nimi markiz, co, bywszy śród świata,
W Forli mógł pijać przy mniejszym pragnieniu,
Choć nigdy nie dość pijał w owe lata.

Jak gdy kto patrzy, ale w zapatrzeniu
Myśl indziej zsyła, tak ja ducha z Lukki
Zważam, chęć ku mnie widząc w zacnym cieniu.

Zamruczał cicho, a między pomruki
Wyszłe z ust, co je Sąd Boski tak warzy,
Jakby się imię wymknęło „Gentuki".

„Maro — powiadam — zgaduję z twej twarzy,
Iż chcesz przemówić; mów, coś mówić rada,
I niech obojgu stąd się dobrze darzy".

„Żyje dzieweczka — odrzekł — nie nakłada
Jeszcze namitki; ta ci gród umili,
O którym taki dzisiaj źle powiada.

Z tą przepowiednią idź; w niedługiej chwili
Zagadkę przyszłość spełniona rozplecie,
Jeśli cię dzisiaj moja mowa myli.

Lecz powiedz: widzę-ż ja w tym naszym świecie
Tego, co stylu znalazł sposób nowy,
Pisząc: Wy, które miłość pojmujecie?"

Więc ja mu na to: „Człek jestem takowy,
Że gdy tchnie miłość, śpiewam i w tej mierze,
Jak mi dyktuje, wypowiadam słowy".

„Bracie mój — westchnął — widzę ja obierzę,
Co Notariusza i mnie, i Gwittona
Ku nowej, słodkiej nie puszcza manierze.

Widzę, piór waszych tęgość wyprężona
Za wnętrznym twórcą prosto leci strzałą;
Nasza tej drogi pewno nie dokona.

Kto się dziś wdzięczyć chce nutą przebrzmiałą,
Wyższości waszej chyba nie dostrzega..."
Zmilkł; że mię poznał, snadź go radowało.

Jak ptaki, które zimują wzdłuż brzega
Nilu, ze stada czasem klucz narządzą
I cała rzesza lotem szybkim zbiega,

Tak owe duchy, co po dróżce błądzą,
Odwróciły się i pobiegły rącej,
Lekkie chudością i pośpiechu żądzą.

A jak przystaje człek szybko idący
I czeka, naprzód puściwszy przywódcę,
Póki nie schłódnie mu oddech gorący,

Tak zbiec pozwolił naprzód świętej trzódce
Forese, sam zaś stąpał ze mną w parze
I pytał: „Czyliż obaczym się wkrótce?"

„Nie wiem — odrzekłem —jak długo żyć każe
Bóg, lecz choć wcześnie bym umarł, już wcześniej
Tęsknotą z wami duszę mą skojarzę.

Bo w owej, gdzie mi żyć kazano, cieśni
Cnota codziennie chyli się i ginie,
Zapadła w smutek pustoszy i pleśni".

„Idź — odrzekł — zbrodzień winien tej ruinie,
Widzę: w strzemieniu po ziemi wleczony
Gna w przepaść, kędy nie ma łaski winie.

Coraz to szybciej pędzi zwierz szalony,
Aż z wiszącego dech wytrząsa zgoła
I trup odrzuca strasznie poraniony.

Niewiele drogi ubiegą te koła —
Tu spojrzał w niebo — a los ci ukaże
To, czemu mowa moja nie wydoła.

Teraz pozostań sam; czas w tym obszarze
Jest dla nas cenny, a ja zbyt go trwonię,
Kiedy tak z tobą, postępując, gwarzę".

Jako się wyrwie z hufców na wygonie
Rycerz i pędzi cwałem przed innemi,
Ażeby chwałę zdobyć w pierwszym gonie,

Tak ten poskoczył krokami prętszemi,
A na ścieżynie pozostali ze mną
Ci dwaj, tak wielcy niegdyś Mistrze ziemi.

Skoro zaś odbiegł tyle, że daremno
Chciały go spatrzeć oczy wytężone,
Jak myśl za mową wytężona ciemną,

Ujrzałem drugie drzewo, obwieszone
Owocem w liści zielonych osłonce;
Dotąd za kopcem góry miało schronę.

Widma gromadą całą ku jabłonce
Wznosiły dłonie i błagalne oczy,
Jak pacholęta chciwe i łaknące,

Kiedy się z nimi kto przekornie droczy
I by powiększyć oskomy i głodu,
Ponętnym jabłkiem, w górę dzierżąc, toczy.

Odeszły, jak człek, co dozna zawodu,
A my staniemy u dziwnej jabłoni,
Gardzącej jękiem błagalnym narodu.

„Kto idzie, niech się nie zbliża, niech stroni!
Wyżej jest jabłoń, z której jadła Ewa;
To jest latorośl pozostała po niej".

Ten głos zaszumiał śród gałęzi drzewa;
Więc ja, Wergili i Stacjusz we troje
Skręcim, gdzie ściana wysterczała lewa.

„Znane wam — wołał — nieszczęśliwe znoje
Obłokotworów, gdzie lud winem syty
Dwoistą piersią wiódł z Tezejem boje.

Znani Żydowie, z Gedeona świty
Powykluczani i boju niewarci,
Który gotował na Madyjanity".

Kroczymy prawie do ściany przyparci,
Przysłuchując się, jakimi dopusty
Pan Bóg łakome i opiłe karci.

Więcej tysiąca kroków tak po pustej,
Stąpając luzem, uszliśmy drożynie,
Skupieni w sobie, z zamkniętymi usty.

„O czym dumacie wy trzej?" — taki spłynie
Głos ku nam. Zatem drgnę całą istotą,
Podobien płochej, przelękłej zwierzynie.

Podniosłem głowę, chcąc obaczyć, kto to?
Zaprawdę bledszą kruszec w ogniu tygli
Jarzy się barwą purpurowozłotą

Niż on, gdy mówił:, Abyście się dźwigli,
Trzeba wam po tej obrócić się zboczy;
Tędy szli, którzy pokoju dościgli".

Widzenie jego porwało mi oczy,
Więc ku mym Mędrcom nachylałem głowy,
Jak człowiek ślepy, co za słuchem kroczy.

A jako zwiastun jutrzenki, majowy
Wietrzyk nabrzmiały zapachami wionie,
Ssanymi z kwiecia łąki i dąbrowy,

Taki dech — czułem — omuskał mi skronie
Archanielskimi — czułem — zbudzon pióry,
I dał mi poczuć ambrozyjskie wonie.

Głos wtem powiadał: „Błogosławion, który
Tyle ma Łaski Bożej, że mu dusze
Nie mącą chuci ponad mus natury.

Że jeno tyle pożąda, co słusze".

Czytaj dalej: 59. Boska komedia - Czyściec - Pieśń XXV - Dante Alighieri