Boska komedia - Piekło - Pieśń VII

Autor:
Tłumaczenie: Edward Porębowicz

Po­wi­ta­ni ta­jem­ni­czy­mi sło­wa­mi Plu­to­na, Dan­te i We­rgi­li wcho­dzą do czwar­te­go krę­gu pie­kła, w któ­rym cier­pią du­sze lu­dzi chci­wych i roz­rzut­nych. W pią­tym krę­gu po­eci spo­ty­ka­ją po­tę­pio­nych za gniew, za­zdrość, py­chę i pe­sy­mi­stów.


„Pape Sa­tan, Pape Sa­tan, alep­pe!" —
Za­ry­czał Plu­tus ze swej chry­płej krta­ni;
A On, wszyst­kie­go świa­dom: „Niech cię śle­pe
Stra­chy nie zwo­dzą — mó­wił — bo sza­ta­ni,
Choć wiel­ką mają wła­dzę, nie prze­ka­żą,
Byś nie miał zstą­pić z tych skał do ot­chła­ni".
Po­tem do wzdę­tych gęb zwró­cił się twa­rzą,
Wy­krzyk­nął: „Za­milcz mi, wil­ku prze­klę­ty.
Sam w so­bie żrej się za­cie­kło­ścią wra­żą.
Wara ko­niecz­nej dro­dze czy­nić wstrę­ty;
Życzą­jej w gó­rze, gdzie nad nie­o­wład­ną
Zgra­ją wziął po­mstę nie­gdyś Mi­chał świę­ty!"
Jak jed­nym ra­zem zwi­ną się i pad­ną
Żagle, sko­ro maszt prze­ła­mie się w połu,
Tak padł zło­śli­wy po­twór; a my na dno
Czwar­te­go za­tem zstą­pi­li­śmy dołu,
Głę­biej się drą­żąc w bo­le­sne dzie­dzi­ny,
Co wszyst­ko świa­ta złe miesz­czą po­spo­łu.
O Są­dzie Boży! Mo­gł­że­by kto iny
Sku­pić tak ra­zem prze­licz­ne mę­czar­nie?
Przecz nas tak sie­ką na­sze wła­sne winy?...
Jak nad Cha­ryb­dą fal spie­nio­ne psiar­nie
Ławą wy­pad­ną i na sie­bie sko­czą,
Tak się w tym lo­chu tłum na tłu­my gar­nie.
Licz­niej­sze, niź­li in­dziej, tu się tło­czą
Zgra­je i, wy­jąc, wszyst­kiej pier­si mocą
Ogrom­ne gła­zy prze­ciw so­bie to­czą.
Prąc, wpad­ną na się, po­tem się ob­ró­cą
I cof­ną, w groź­nym wciąż ła­jąc po­mru­ku:
„Po co wstrzy­mu­jesz?" — „A ty pisz­czysz po co?"
Tak po pier­ścien­nej dro­gi ciem­nym łuku
Z obu stron dążą na kres prze­ciw­le­gły,
Śród cią­głych obelg i gła­zów po­stu­ku.
Za­le­d­wie swo­je pół­ko­le obie­gły,
Znów się wra­ca­ją zgię­te kształ­ty cie­ni:
Więc łzy współ­czu­cia rzę­sę mi obie­gły.
„Mi­strzu mój — rze­kłem —jak się lud ten mie­ni?
Z ko­ścio­ła przy­szli czy z klasz­tor­nej celi
Owi na lewo, wszy­scy pod­go­le­ni?"
A Mistrz mój na to: „Wszy­scy oni mie­li
Umysł tak kosy za ziem­skie­go trwa­nia,
Że w dóbr rzą­dze­niu mia­ry za­po­mnie­li,
Co łac­no z psie­go wy­sły­szysz ła­ja­nia,
Gdy się na krań­cach prze­ciw­nych od­wi­ną,
Do­kąd ich zbrod­nia prze­ciw­na po­ga­nia.
Owi, co nagą ły­ska­ją ły­si­ną,
To kar­dy­na­li, pa­pie­że, ka­pła­ni,
Grzesz­ne­go chciw­stwa obar­cze­ni winą".
Więc ja: „Mi­strzu mój, tu­szę, że w ot­chła­ni
Roz­po­znam ko­goś z gro­ma­dy nik­czem­nej
Tych, co są taką winą po­ka­la­ni?"
A on mi rze­cze: „Szu­kać trud da­rem­ny;
Po­za­cie­ra­ny w by­cie la­da­ja­kiem
Kształt ich twym oczom i tu bę­dzie ciem­ny.
Na wie­ki tłuc się będą onym szla­kiem,
Aż dzień ostat­ni wszyst­kich od­mo­gi­li:
Tych ły­sków i tych z za­mknię­tym ku­ła­kiem.
Że źle da­wa­li i że źle dzier­ży­li,
Raju nie doj­dą, na wiecz­ne po­swar­ki
Ska­za­ni, jako w tej oglą­dasz chwi­li.
Patrz, synu, jaki bie­rze ter­min szpar­ki
Mie­nie, for­tu­ny dzie­cię, co dlań lu­dzie
Ustaw­ną pra­cą wy­si­la­ją bar­ki.
Ot, wszyst­ko zło­to, jesz­cze skry­te w ru­dzie
Lub już do­by­te, nie ulży stru­dzo­nej
Du­szy, aże­by od­po­czę­ła w tru­dzie".
„Mi­strzu, w tym jesz­cze chcę być po­uczo­ny:
For­tu­na i jej dziw­ne ko­ło­wro­ty
Czym są, że pięk­ny świat tak wzię­ły w szpo­ny?
A on mi na to: „O głu­pie isto­ty,
Nie­świa­do­mo­ści i nie­uc­twa dzie­ci!
Po­słu­chaj, że cię wy­wio­dę z ciem­no­ty:
Ten, czy­ja wie­dza blask naj­wyż­szy nie­ci,
Stwo­rzył nie­bio­sa i tych, co je wo­dzą
Tak, że część każ­da każ­dej czą­st­ce świe­ci,
A świa­tła wszę­dy rów­no się roz­cho­dzą;
Po­dob­nie ziem­skim bla­skom, ziem­skiej doli
Nadał mi­strzy­nię, któ­ra za swą wo­dzą
Zni­ko­me do­bra wciąż ob­sy­ła w ko­lej
Z lu­dów na ludy, z ro­dzin na ro­dzi­ny,
A któ­rej ludz­ki ro­zum nie znie­wo­li.
Je­den szczep ro­śnie, gdy dru­gi w perzy­ny
Pada, jak lo­sem wład­czy­ni przy­nie­sie,
Któ­rej sąd skry­ty, by wąż po­śród trzci­ny.
Próż­no wasz ro­zum jej prze­ciw­ić chce się;
Ona prze­zie­ra, roz­trzą­sa, roz­strzy­ga,
Jak każ­dy inny Wied w swo­im za­kre­sie.
Cią­gle jest w ru­chu, ni­g­dy nie osty­ga,
Z ko­niecz­nych przy­czyn nie­odmien­nie chy­ża
I stąd tak czę­sto dola dolę ści­ga.
Oto for­tu­na, któ­rej: »Win­na krzy­ża!« —
Woła nie­je­den, za­miast sła­wić ra­czej,
I krzyw­dzą­cy­mi sło­wy ją po­ni­ża.
Lecz ona, szczę­sna, ucha dać nie ra­czy
I mię­dzy in­nych pier­wo­two­rów gro­no
Bło­go­sła­wio­ne swo­je bie­gi zna­czy.
Na więk­szą li­tość go­tuj te­raz łono:
Gwiaz­dy, co wze­szły, gdym wy­ru­szał, ni­sko
Już sto­ją, a nam żmu­dzić za­bro­nio­no".
Tu­śmy prze­cię­li do­li­ny ko­li­sko
I po­nad źró­dłem wy­szli, co się pie­ni,
Pa­da­jąc w ryte swym pę­dem ło­ży­sko.
Woda w nim czar­na, lecz krwa­wo się mie­ni;
Za czym tą nową dro­gą w głąb pie­cza­ry
Szli­śmy, męt­ny­mi nur­ty pro­wa­dze­ni.
Ta smut­na stru­ga brzeg pod­my­wa sza­ry,
Ja­dem zie­ją­cy i w ba­gno roz­wle­kły,
Styk­sem na­zwa­ne; gdym w te za­ka­ma­ry
Rzu­cił spoj­rze­nie, uj­rza­łem ocie­kły
Bło­tem ogrom­ny lud z na­gi­mi cia­ły
I z twa­rzą sro­gą, jak­by z gnie­wu wście­kły.
Już nie rę­ko­ma na się ude­rza­ły
Du­chy: no­ga­mi i pier­sią, i gło­wą;
Zę­ba­mi sie­bie dar­ły na ka­wa­ły.
Tu do­bry Mistrz mój rze­cze do mnie: „Owo
Ci, któ­rych w świe­cie złość prze­mo­gła li­cha;
I to wiedz pew­nie, że tam, pod osno­wą
Mo­kra­dła, rów­nie mnó­stwo ludu wzdy­cha;
Gdzie­kol­wiek okiem rzu­cisz po prze­strze­ni,
Po­znasz po bań­kach, któ­re nurt wy­py­cha,
Brnąc, ję­czą: »Smut­kiem by­li­śmy kar­mie­ni
Na lu­bym świe­cie, któ­ry się we­se­li
W słoń­cu; gnu­śny­mi dymy na­peł­nie­ni,
Więc smu­tek żre nas w tej błot­nej to­pie­li!« —
Tak od­zy­wa­ją się w ba­gnie beł­ko­tem,
Co za­ję­kli­wie plu­ska im z gar­dzie­li".
Okrą­ży­li­śmy mo­czar wo­kół po­tem,
Z pra­wej dół ma­jąc, a z le­wej wy­brze­że,
I po­glą­da­li na cie­ką­cych bło­tem,
Aże­śmy przy­szli pod ja­ko­wąś wie­żę.

Przejdź do Pieśni VIII - Piekło

Czy­taj da­lej: 8. Boska komedia - Piekło - Pieśń VIII – Dante Alighieri