Bawicie się, śmiejecie; skoczne wasze tany,
I oczy pełne ognia, i serca bijące
W siatkę złośliwych wrażeń plątają szatany,
A srebrzyste atłasy i gazy chwiejące,
Zgiełkiem barw, tłumem kształtów, zdradzają pojęcia
O piękności — pojęcia zalotne, szalone,
Jak sny rozmarzonego gorączką dziecięcia,
Jako jesienne liście, wichrami pędzone...
Zaiste, miło patrzeć, kiedy człek w niewoli
Z powagą zapomina, że go serce boli,
Uśmiecha się i patrzy na śmiejących grono,
Ale im nie wydziera chwilek wesołości —
Łagodnie się uśmiecha, jakby go palono
Za prawdę, jakby, zbawion ludzkich ułomności,
Mnóstwo szyderstw i wściekłych utyskiwań mnóstwo
Odepchnął znakiem krzyża, jak pogańskie bóstwo,
I tylko siłę cnoty, tylko czystość cnoty
Na chwilowemi walki nieugiętej głowie
Piastuje świątobliwie, niby promyk złoty,
Blady, drżący, jak skwarem pożółkłe sitowie.
O, bo niedość wyklinać niewczesne pustoty,
Lecz z prawem oburzeniem, jak prorok z aniołem,
Pasować się, dwoiste wycierpieć zgryzoty,
Dwoiste siły czucia podruzgotać kołem —
Na dwa pale wbić serce... Tu słyszeć wesele,
I śpiewy, i pogodne, harmonijne dźwięki,
A tam ostatnią czkawką skrzypiące gardziele,
I łzy, i boleść widzieć; tu miluchne ręce,
Splątane w słodki węzeł, w liturgiczne szczęście,
A tam nie widzieć nawet ani jednej ręki,
Któraby niosła pomoc rozbolałej męce;
I tylko hieroglify niemych cierpień... pięście.
Lecz znowu trudno ludziom, tym chwilowym bańkom,
Odebrać wszystkie blaski, lub nałogiem siwych,
Spowić znowu i znowu nowym oddać niańkom,
Nowym pokarmem nowych wychować szczęśliwych...
Trudno — bo żywot ludzki, choć napozór ginie,
Jednakże treścią bytu najlichszego człeka
W żyły ogólnej myśli przelewa się, płynie,
Kroplę po kropli sączy, kropla w kroplę wcieka.
I każde głupstwo działa, każda mądrość działa,
Jakby na jednej strunie odegrane pieśni,
Trzymają się za ręce, nie różni ich chwała:
Pierwsza wolna od blasków, a drugie od pleśni.
Tak więc człowiek, na miedzy dwóch niezgodnych światów
Tajnym przybity cierniem, kłamie spokój duszy,
Wyciągając się z bólu, niby szuka kwiatów,
I wstyd mu utyskiwać, i żal mu tych chwilek,
Z których każda, jak żwirem zasuty motylek
Nie mogłaby wytrzymać obrazów katuszy.
Więc cierpi za wesele i za boleść razem —
A jakże ostać czuciom, żeby nie skamienić?
Jak zatruć?... Na co zatruć! — Słowo w czyn zamienić,
Nie z płonącą chorągwią, nie z wściekłym obrazem,
Lecz z czynem, z wielkim czynem, jak z oszczepem w dłoni
Lub z palmą — iść, nie ufać ni trwodze, ni słowu,
Nie starać się, by wawrzyn załechtał po skroni,
Lecz pragnąć, by cierpiący rozśmieli się znowu.