Dwa męczeństwa

I.
Na grec­kim ryn­ku lu­dzie zgro­ma­dze­ni sta­li,
Pod ła­god­ne­go cie­nia rzu­ca­ne­mi pla­my
Od dzia­dów, któ­rzy w błę­kit po­wra­ca­li — bia­li —
Od bo­ha­te­rów, mó­wię. — Ni­żej lud — ten samy,
Jed­no żyw, mar­mu­ro­wej nie ma­ją­cy cery
I mniej osob­ny, niź­li wiel­kie bo­ha­te­ry.
Był tam i wo­jak, bo­sym pod­par­ty dzi­ry­tem,
Z ręką cho­rą, na reszt­ce per­skiej zwi­słą sza­ty;
I mąż uczo­ny z wia­drem, ta­bli­cą przy­kry­tem,
Gdzie rę­ko­pi­sma no­sił — był tam i bo­ga­ty —
W wień­cu zło­tym — i mów­ca w czer­wo­nej opoń­czy
I pa­sterz w kur­piach, któ­re wą­chał mu pies goń­czy.

Do lu­dzi tych róż­ne­go mie­nia i su­mie­nia,
Kie­dy Apo­stoł Pa­weł z Bo­że­go na­tchnie­nia
Mó­wił sło­wem — ci­cho­ści skrzy­dło ich przy­kry­ło:
I jed­nym wstrzą­sło dresz­czem — jed­nym za­pa­li­ło
Pło­mie­niem: i go­rze­li, i zię­bli, i ble­dli,
I czer­wie­nie­li ra­zem, i ra­zem przy­sie­dli
Jak fala, i uklę­kli ra­zem, w chó­rze szlo­chu —
Aż w nie­bo woń z ta­kie­go Bo­że­go mo­tło­chu
Po­wie­trzem wsta­ła ja­snem, Paw­ła ota­cza­jąc,
Co w środ­ku stał i ka­zał wciąż, rąk nie spusz­cza­jąc.

I sta­ło się że fala ta na­gle za­grzmia­ła:
«Ów jest Mer­kur­jusz. — Przy­szedł tu w suk­ma­nie z cia­ła,
Lecz Bo­giem on! — Pa­ste­rze woły niech po­da­dzą!
Niech o ko­lum­nę to­pór mło­dzień­cy wy­gła­dzą;
A pan­ny tań­cząc, pie­śni niech ofiar­ne wznio­są!» —
Tu się Apo­stoł Pa­weł prze­że­gnał, i pło­wy
Płaszcz roz­darł­szy — ode­pchnął go precz, nogą bosą:
«Po­ga­nie!» krzy­cząc — czło­wiek je­stem i jako wy
Proch pro­chów — i na zie­mi tej błęd­ny via­tor;
A dla Chry­stu­sa jeź­li też po­czy­nam dzi­wy,
Te są z Świę­te­go Du­cha — więc Veni-cre­ator
Śpie­waj­cie — bo nie kwia­ty mnie — prę­dzej po­krzy­wy:
I od­szedł — —

II.
W mie­ście jed­nem ce­sar­stwa Rzym­skie­go,
Gdy o Chry­stu­sie Pa­weł Apo­stoł na­uczał,
Wzię­to go pro­wa­dzo­no po­tem przed sę­dzie­go; —
A bie­gli też kup­co­wie: bę­dzież mu do­ku­czał —
Ga­da­jąc — bo sza­lo­ny jest ten Chrze­ścia­nin
I pra­wi tu — aż dro­gich po­tem nie chcą tka­nin
Ku­po­wać. Więc i z Le­giów krzyk­ną urlop­ni­cy:
Ten jest, co po­kój lu­dom każe — męże dzi­cy,
Z twa­rza­mi afry­kań­skim mie­dzia­ne­mi skwa­rem,
Pręd­cy do krwi wy­la­nia. — Więc i tucz­ne swa­rem
Praw­ni­ki, co na fo­rum ga­da­jąc do ludu,
Lu­bią być czcze­ni — ża­den z nich nie zro­bił cudu —
Ci prze­to na Paw­ło­wą za­żar­ci wy­mo­wę,
Da­lej ra­dzić: ubi­czuj, albo zrąb mu gło­wę!
I sta­li — i sę­dzie­go krze­sło mar­mu­ro­we
Niby te­atrum, krę­giem ob­ję­li w po­ło­wę.
— A przo­dem sie­dział sę­dzia, obie wsparł­szy dło­nie
Na ko­la­nach — al­bo­wiem ce­sarz tak w ko­ro­nie
Zwykł sia­dać — da­lej rot­mistrz, pa­trząc na upię­cie
Sza­ty zwierzch­niej — al­bo­wiem car­skie tam pie­czę­cie
Z ony­xu wy­rze­za­ne nosi — in­dziej mów­cy
I urzędz­ni­cy — jed­ni dru­gich na­śla­dow­cy! —

Do lu­dzi tych, na jed­no za­klę­tych su­mie­nie,
Udy się py­ta­no ktoś jest? — « Jam Pa­weł» po­wia­da.
«Rzy­mia­ni­nem — i moje nie tu jest są­dze­nie;
Więc chcę, niech ce­sarz ze mną, jak z czło­wie­kiem gada,
I jak z oby­wa­te­lem Rzym­skim czy­ni rada» —
To mó­wiąc — płaszcz na ra­mię gę­stym rzu­cił zwo­jem
I trwał po­środ­ku izby, jak czy­nim, gdy sto­jem
Na swych śmie­ciach — a ci­chość sta­ła się: a sę­dzia
Wy­glą­dał jak rze­mieśl­nik zgu­biw­szy na­rzę­dzia.

Więc przed Ce­sa­rzem Pa­weł sta­wion był i ja­sno
Ga­dał mu praw­dę w oczy mocą Chry­stu­so­wą,
Na chwa­łę swą nie krze­sząc z tego nic, bo ga­sną
Sło­wa ta­kie, wy-mową bę­dąc nie wy-sło­wą —
I jako od­ku­pie­nie przy­szło, przez mę­czeń­stwo
Chry­stu­sa Pana uczył, ra­dząc Ce­sa­rzo­wi:
By nie omiesz­kał wła­sne czy­nić na­wró­ceń­stwo.
I jak jest wol­ność wszel­ka Świę­te­mu-Du­cho­wi
Po­słusz­ną, któ­ry w Trój­cę zwo­lon, acz sta­no­wi
Oso­bę trze­cią. Rze­czy one nie sa­mem wie­dze­niem,
Ale mi­ło­ścią, praw­dy ka­żąc więc na­tchnie­niem,
Więc do­brą wolą. Tej zaś Świę­ty Duch z wy­so­ka
Bło­go­sła­wił. Aż Ce­sarz rzekł: «Treść jest głę­bo­ka
I mało że nie sta­wam się jak dziec­ko nowe—»
I ka­zał Paw­ła wię­zić — po­tem ściął mu gło­wę!
Więc był Apo­stoł Pa­weł pę­ta­ny jak zwie­rzę,
I jako Bóg ob­wo­łan — a wy­trwał przy wie­rze,
Że człe­kiem był. — Al­bo­wiem sta­ło się wia­do­mo,
Że czło­wiek zwie­rząt bo­giem, gdy Bóg: ecce homo.

Czy­taj da­lej: Moja piosnka [II] – Cyprian Kamil Norwid