Las w śniegu.
Białe anioły drzew błogosławią,
Skrzydlate krzewy klęczą.
Cisza bez dna.
Okiść opada w słońcu
Z drzew.
Śmiertelne tętno lasu drga od gorączki motorów,
tartak wre.
Dygocą zębate gatry,
rzną,
piła się wrzyna w miąższ,
kraje miękko hieroglify słojów pnia.
Sunie wciąż, wciąż
morę desek długich, wąskich, niezliczonych,
jak wieka trumien — na hurt...
Jak wieka trumien dla wszystkiego,
dla wszystkiego cokolwiekbądź żyje na świecie.
Robotnik ostrzy piły...
— Skrry — skrry —
Raz wraz stępionym zębem stali dojeżdża zgrzytliwie do dna
ostrzącego zazębienie toczydła.
Raz wraz iskry tryskają jak elektryczne świeczki na choince
z pod jego zmarzniętych rąk.
— Skrry — Skrry —
Podnosi kołnierz bluzy,
patrzy przez okno na biały, daleki las
i kaszle.
Słuchając zgrzytu pił,
krzesząc błękitne iskry tarciem opornych metali,
patrząc w rozdarcia harmonijnych słojów pnia,
człowiek
nie męczy się, nie zrywa, nie rozpacza
— tylko tęskni.
Tęskni gorzko, boleśnie, nieodparcie
jedną jedyną tęsknotą —
uśmiechu?
Płynie harmonja marzeń między jednym a drugim zgrzytem zębatych pił,
między jedną a drugą gwiazdą zaiskrzonego buntu,
i wiąże je w arkady każdym wzlotem i opadem serca
w świętą budowę muzyczną.
Wznosi się i opada jak oddech wielkich wód,
jak pełzający wąż, jak napinany łuk...
— Skrry — skrry —...
— — — — — — — — — — —
— skrry — skrry —...
Pójdę do miasta i zobaczę znowu czerwony krzyk nieskończonych kominów fabrycznych
i kolejkę bezrobotnych, tępo wpatrzonych w tępy szary bruk,
i posłańców w czerwonych frakach, niosących kinematograficzne plakaty:
dziś — Chrystus, jutro — benefis czterech djabłów...
...I szaleństwo ulicznego zbytku, ocierające się twardo o ludzki głód,
jak ostrzona piła o pilnik opornego metalu.
Trzaby iść długo w tłumie i szukać dziecinnego uśmiechu
i mówić... — Co...?
— Skrry — Skrry —...
Chyba zielony szum lasu zmienić w słowo
i białość śniegu zamienić w słowo i słońce w słowo.
Chyba barwę przetopić na dźwięk,
dźwięk na linję, linję na myśl
i zaznaczyć im strzałką drogę, co wiedzie w uśmiech...
...Stąd?!