Dola trocin

Trzeba podarować protezę kulawemu chłopczykowi z lasu,
co mieszka w smutnej chałupce i pasie białą kozę na długim sznurku.
Koza ciągnie za sznur, a chłopczyk skacze boleśnie
jak uwiązany na nitce beznogi polny świerszcz...
Może leśna chałupka uśmiechnie mi się szybką w zachodzie
kiedy ją będę mijał.

— Skrry — skrry —...

I trzeba kupić ciepłą chustkę małej staruszce zbierającej chróst
suchemi liljowemi rękami,
co są trzęsące się i wątłe i stężałe od mrozu,
jak wyschnięte zimowe gałązki...
Może podniesie te ręce w radości,
stuknie w zgrabiałe palce,
uśmiechnie się trzęsącemi wargami...

— Skrry — Skrry —

A niezapomnieć ochłapa dla parszywego psa,
co mi się będzie łasił i podniesie obwisłe wargi
żałosnym psim uśmiechem...

— Skrry — skrry —

Naprzód znaleść użytek tej zbędnej jałowości trocin pod nogą,
opiłków, co się sypią z krajanych miąższów pni.
To, co do ofiary dorosło i daje ciało ostrzu zębatych pił,
niechaj źdźbła jednego nie traci na miałki proch codzienności,
w której grzęźnie krok, w której grzęźnie głos,
jak w watowanej celi szaleńca...
— Skrry — Skrry — skrry...
Chryste! —
— — — — — — — — — — —
Szerokie wiatry
zmiatają puszysty śnieg
z wierzchołków rozkołysanych jodeł.
Potężny szum nieskończonej słodyczy płynie przez wielki las
i nad drgającą gorączką tartaku,
nad każdą gwiazdą ziskrzonego buntu metali, nad każdym wzlotem i opadem człowieczego serca
wiąże tajemnie świętą budowę muzyczną w słońcu. —

Czytaj dalej: Gwiazdka - Bronisława Ostrowska