Drze­wa - to chmur zgęsz­cze­nia,
pod nimi dzwo­ni zie­mia,
nad nimi rwą wez­bra­ne
pla­ne­ty z brą­zu lane.
Lasy - smut­ku zie­lo­ne
ser­ca w szmer prze­mie­nio­ne,
pod nimi piły la­ment
bia­ły­mi ję­czy kła­mi.
Drze­wa ba­wo­ły zło­te
dy­mi­ły ru­dym po­tem,
z po­mru­kiem cia­ła kła­dły
ku zie­mi, aż upa­dły.
Drwa­le w śmie­chu sy­pa­li
zęby jak sznur ko­ra­li.
To piłą - ci­szy przy­tną,
to śmie­chu bia­łą brzy­twą.
Li­ście jak oczy wy­drą
lśnią­ce zie­lo­ną krzyw­dą,
to korę ciem­ną z cia­ła,
aż try­śnie krew doj­rza­ła.
A nocą w sen za­gię­ci -
- w war­czą­cy wir pa­mię­ci
zo­ba­czą drwa­le w lęku,
przy­ku­ci nocy ręką,
idą­ce na nich pro­sto
to­po­ry so­sen ostre.
22 li­sto­pad 41 r

Czy­taj da­lej: Limba - Adam Asnyk