Dzień jak popiół sypie w rozwiane włosy drzew,
latarnie dżwięcznie opadają w mdły asfalt,
w ciężkich, obrzękłych goryczą warstwach
godziny nakładają chomąta na wynędzniały gniew.
Każda szyba grozi zerwaniem wątłego dnia,
wystawami domy spływają obok spojrzenia.
Trzeba uważać:
czas się zbyt łatwo na przeszłość zamienia,
dzień topi się za każdym krokiem w szeleście - w bzach.
Blade przedmieście lęka się pąków chwil.
(Kto malował na płotach pejzaże dalekiego morza?)
Na co znowu czekałem?
Dzień w kadzielnicach ulic gorzał,
świt budził świsty fabryk - zaczajonych w chmurach wilg.
38 39? r