Wzrosłeś w błogosławionéj ojczystéj krainie,
Gdzie to mlekiem i miodem, jak mówią, zdrój płynie;
Wzniosłeś świętéj Wiary warownie wspaniałe,
Tobie hymny śpiewały pokolenia całe;
Wspierałeś własnem mieniem i broniłeś siłą,
W twojéj duszy niecnoty i plamki nie było;
Ale często niestety swoim byłeś wrogiem,
Zuchwała lekkomyślność stała się nałogiem;
Na ościerz twego domu rozwarłeś podwoje,
Pasożytnych przyjaciół obsiadły cię roje;
Zbytek, wystawność miejsce gościnności wzięły,
Po nich pycha i duma jak powój się pięły.
W cieplarniach obce kwiaty w chwast się wyradzały,
A rodzinne obszary odłogiem leżały.
Z ręki, co sieje dary szczodrze i paradnie,
Jeśli jéj nie zasilasz, nic w końcu nie padnie.
Gdy się nad tobą nieba zakryły na chwilę,
Mówiłeś: Miną chmurki, jak minęło tyle.
Puszczałeś swoję łódkę bez steru i żagli;
A kiedy już przezorność do powrotu nagli,
Niepomny skał podwodnych i wirowéj fali
Rzekłeś: Jakoś to będzie, i płynąłeś daléj.
Tymczasem zaś sąsiedzi, niegdyś przyjaciele,
Rośli w mądrość, zamożność, lecz i w chytrość wiele,
Silni i skłonni teraz do pieniackich sporów,
Jeden żądał od ciebie ponadbrzeżnych borów,
Drugi litych kopalni, kawał stepu trzeci,
Oddawna powiązane rozstawili sieci.
Bezczelną napaść zwykle odpiera się siłą,
Lecz strwonionych w nieładzie sił już dziś nie było;
Jednego z trzech przeciw dwom wezwałeś obrony,
A obrońca najpierwszy stanął z drugiéj strony;
Obdarto cię, złupiono, wszyscy byli w zgodzie,
Ale dla tego mądrym nie byłeś po szkodzie
I znowu w swojéj łódce, którą burza niosła,
Mówiąc „Jakoś to będzie“ — drzémałeś u wiosła.
I w rzeczy było jakoś, ale jakoś gorzéj,
Złe pędziło szalenie, coraz, coraz sporzéj,
Aż nareszcie niewoli chwyciły cię kleszcze,
A jednak, jednak całkiem nie zginąłeś jeszcze;
Ale, jeśli na obcym stawać będziesz targu,
Jeśli sam się nie zbudzisz z wiecznego letargu,
Nie odzyszczesz ufności silnéj w samym sobie,
Jeśli w bezwładnéj zawsze zostaniesz żałobie,
Wtenczas czeka cię tylko ponura budowa,
Na któréj ciemnéj bramie wyryte te słowa:
Hospitale incurabilium.