A to wszystko bogactwo, kto się sławy dobił:
Lepiéj się tym, niż złotym łańcuchem ozdobił.
Kochanowski, w Satyrze.
Ród bowiem i pradziady, i co nie z nas chodzi.
Ledwie za własne nasze rozumiéć się godzi.
Żebrowski, w ks. XIII Przeobr. Owid.
Książę! szlachetność rodu nie są-to wymysły,
Gdy kto w surowéj cnoty karb ujęty ścisły,
Przy zaszczytach krwi zacnéj, którą wziął z swych dziadów,
Idzie torem tak, jak ty, ich zacnych przykładów.
Lecz mi się już uprzykrzył ów fircyk, co gnuśnie
Żyjąc, coraz to w oczy swoją mitrą chluśnie
I wyjeżdża na popis, cudzym hardy plonem,
Pawim się zalecając, jak kawka, ogonem.
Nie przeczę, że tam któryś z przodków jego bitnych
Brzmi szeroko w szpargałach dziejów starożytnych;
Że mu jakiś za starte hordy Piast na głowę
Włożył na hełm szablicę, a na tarcz podkowę.
Na co się przyda zaszłe kurzem trząść kroniki
I sławne z głuchych mogił wskrzeszać nieboszczyki,
Jeśli z ich dzieł te tylko nań spłynęły zyski:
W spleśniałych pergaminach molów niedogryzki?
Jeśli, chociaż się chełpi płodem bożków ziemnych,
Hańbi podłością świetny rodzaj spraw nikczemnych;
A nie mając wielkiego nic, prócz głupiéj pychy,
Przy kuflu i podwice pędzi żywot lichy?
Ztym wszystkim słysząc, kiedy wzniósszy nos do góry,
Liczy cięgiem następne po sobie purpury;
Rzekłbyś, że z niebios samych odbiera daniny,
Że go Bóg z innéj zlepił, niżeli nas, gliny,
I tak mniema, że jako przed złotym bałwanem,
Każdy mu człek śmiertelny winien bić kolanem.
Hola, dumny Tarkwinie! Niechaj mi się godzi
Spytać, co za przyczyna w ten cię błąd przywodzi?
Powiedz, półbożku, w mózgu Jowisza wylęgły,
W którym się wszystkie świata chluby razem sprzęgły,
Jakie téż to z tak licznych zwierząt, sądzisz, zwierzę,
Co pierwsze przed drugiemi słusznie miejsce bierze?
Ja mniemam, że ów rumak, stad natolsklch plemię,
Który na dźwięk trąb uszkiem strzyże, grzebie ziemię
I wesoło poryża i w krwawe gonitwy
Starszy zbrojne szeregi, mężnie schodzi z bitwy;
Lub z szranków wypuszczony z bystremi dzianety,
Wabiąc wiatry na zawód, pierwszy sięga mety,
I panu, co go karmił, w pięknym wity lesie,
Zwycięzca na łabędzim karczku wieniec niesie.
A ów leniwy marcha, dzielnych ojców skaza,
Choć go cygan być mieni potomkiem Pegaza,
Bez względu na ród zacny, pług na grzbiecie dźwiga,
Albo go pod tłomokiem furman biczem śmiga.
Pocóż głupio wyciągasz, by cię świat stąd chwalił,
Co dawno czas niepomnym grobowcem przywalił?
Nie ułudzi mię żadnym marny blask pozorem:
To mi szlachcic, co idzie cnót chwalebnym torem.
Jeśli tych bohatyrów dziedzic jesteś godny,
Pokaż nam dzieł ich zacnych przykład nieodrodny.
Czy się strzeżesz występku? miła ci jest sława?
Czy kochasz sprawiedliwość? zachowujesz prawa?
Pełnisz twe obowiązki? znasz, jak domem rządzić?
Jak dzieci wychowywać? jak radzić, jak sądzić?
Czy dla chwały narodu, gardząc miękkim puchem,
Legasz w polu pod burką lub prostym kożuchem?
Czy wiary, czy małżeńskiej dochowujesz zgody?
Ani latasz rwać kwiatków na cudze ogrody?
Jeśli tak czynisz, mam cię pewnie za szlachcica;
Niech cię każdy wielmożni, niech jaśnie oświéca.
Chlub się, stawiąc na popis liczne przodków szyki,
Wartuj stare herbarze i panegiryki;
A jeśli w nich są szczupłe sławy twojéj szranki,
Trząś francuskie blazony, Niemców ryterbanki;
Lub tam obierz którego w dawnych imion tłumie,
Czy wnukiem Cezarowi, czyli chcesz być Numie.
Ani się bój, że ci to krytyk zgani który.
Godzien-eś być ze cnoty, gdyś nie jest z natury.
Lecz choćbyś i od Lecha prostym wyszedł ciągiem,
Jeśliś pustym świstakiem, nieciosanym drągiem,
Jeśli twój dwór podchlebcy, a rada zwodnicy,
Jeśli miasto odźwiernych, strzegą wrót dłużnicy,
Jeśli twe imię słynie niepięknie przed światem,
Żeś zdrajcą, żeś bluźniercą, wszetecznym gamratem:
Z tych samych, których hańbisz przez życie niegodne,
Będziesz miał przeciw sobie świadki niezawodne.
A blask skopconéj sławy, wierz mi, że na jawi
Jaśniejszym cię wyrodkiem przed światem postawi.
Próżno tedy wysokim pyszny urodzeniem,
Pod tych imion przezacnych gnuśnym drzémiesz cieniem;
Próżno się w cnoty przodków chcesz przybierać jaśnie;
Sny-to są w oczach moich i nikczemne baśnie.
Wiesz-że, ktoś jest? Oto łgarz, bezecny przechera,
Pijak, obłudnik, pieniacz, tchórz, marny kostera,
Zwodnik, istny mózgowiec, nie wart chwały kąska
I ze pnia szlachetnego spróchniała gałązka.
Ale-m się zbyt rozdąsał, i kto z boku rzecze,
Że me swobodne piórko szczerym jadem ciecze;
Że z panami pokornym trzeba mówić tonem.
Dobrze! Otóż się pytam z niziuchnym ukłonem:
Droga krwi bogów kroplo! dusz najwyższych treści!
Bracie słońca, w którym się jednym wszystko mieści:
Piękność Adonisowa, moc niebianów króla,
Wdzięk Kupida, wzrok Marsa, a siła Herkula:
Panie! jak dawny twój dom? Jeżeli nie więcéj,
Lat mu będzie około pewnie dwóch tysięcy?
To wiele; ale jednak dowody są jawne,
Ześ stary szlachcic, że masz imię starodawne;
Że jeden z dziadów twoich już tu był osiadły,
Kiedy Popiela myszy gołogone zjadły.
Świadkiem liczne metryki, świadkiem do téj doby
Miedzianemi nabite literami groby
Po krzyżackich kościołach, cmentarzach cerkiewnych.
Ztym wszystkim chciałbym nieco miéć dowodów pewnych,
Czy w owym lat ubiegłych i wieków obrocie
Mam ufać twych babulek nieskażonéj cnocie,
Że jak są w sztuczkach swoich kobietki misterne,
Były zawsze poczciwe i małżonkom wierne?
Czy ta krew, co się młyńcem po twych żyłkach wije,
Przez czyste przechodziła zawsze Lukrecyje,
Ni tam jaki zuchwalec z pachołków szeregu
Przerwał jéj w zacnych dziadach szlachetnego biegu?
Bodaj, co takiéj ludzi próżności nabawił,
Nigdy się w poczcie drugich dni ten dzień nie zjawił,
Ani dzikim wymysłem obyczajów kaził,
Jakie był świat pierwotny swym mieszkańcom wraził!
Wszyscy tam byli równi: sama tylko cnota
Do chwały, do kredytu otwierała wrota.
Każdy żył wielkim z siebie; zasługa baronem
I książęciem czyniła jaśnie oświeconem.
Jéj sprawą, choć kto herbów szlachetnych nie liczył,
Zacnego bohatyra imię odziedziczył.
Lecz kiedy z czasem cenę straciła zasługa,
Poszła zbrodnia do krzesła, a cnota do pługa;
A duma się przybrawszy w blask jakiś nieznany,
Z równych ludzi nierówne poczyniła stany.
Stąd-to owych tytułów moc niepoliczona,
Stąd próżne, miasto rzeczy, zostały imiona;
Że już lada szarganiec i gruby knecht lada
Kontem się, czy markizem bezwstydnie powiada.
A co gdzieś za granicą targał szerść na dratwy,
Zjada graf-szewc u pańskich stołów kuropatwy.
Stąd dowcipy pochlebcze przez głupią ślepotę
Śmieszną jakąś słów dzikich skleciły ramotę;
Stąd owe pola, tarcze rozlicznéj postury,
Farby, paludamenty, hełmy, armatury,
Ordery, parentele, klejnoty herbowne
I inne tym podobne towary wędrowne,
Jakowych starożytni Polanie nie znali,
Gdy na znak granic słupy żelazne kopali.
Dzielny bachmat pod siodłem, z rzemienia popręgi,
Pod burą niepoczesną łuk na grzbiecie tęgi,
U boku kord na łyku, grot w ręku stalisty:
To-to był u nich szlachcic, to ziemianin czysty.
Więc gdy zły czas wygładził stare obyczaje,
Poszedł prawdziwy honor w obce kędyś kraje.
Osiadła miejsce próżność, a miasto zasługi,
Hajdukami się szczyci i pięknemi cugi.
Już teraz to pan zacny, co kołpakiem wstrząsa
Sobolim, czupurnego pokręcając wąsa;
Wielkie włości i klucze szerokie posiada,
Stąpa jako z partesów, jak z trzynogu gada.
Zje kilka set dukatów na jednym obiedzie,
Kilką set darmostojów otoczony jedzie.
Co lokajów w bogate pasamany stroi,
Co się ani zwierzchności, ani prawa boi;
Swoją tylko wielkością głowę ma nabitą,
Sam sobie panem, sam jest rzecząpospolitą.
Więc téż tym bożkom wszystkie uchodzą swobodnie,
Warte w uboższych kaźni najsurowszéj, zbrodnie.
Zdrady, zdzierstwa, najazdy, wszystko-to są cnoty,
Bo ichmość mają dobra, sumy i klejnoty.
A ty, ubogi kmiotku, za snopek kradziony
Będziesz kruki opasał i żarłoczne wrony.
Bo w Polsce złota wolność pewnych reguł strzeże:
Chłopa na pal, panu nic, szlachcica na wieże.
Stój, piórko, by kto mych słów nie wracał na nice,
Abo się nie ozwały na stole nożyce.
Strach teraz prawdę mówić, poeto ubogi!
Nie wiesz, co są nahajki, pięści i batogi.
Lubo ja w szczególności nikomu nie łaję,
Czołem biję osobom, ganię obyczaje;
Życząc miłéj ojczyznie, by miasto fircyków,
Miała poczciwych ziomków, dzielnych wojowników.
1771, Zab. III, 161—174.